SABA Konstanz Stereo 16 – Berlin

Lubię kupować sobie pamiątki. Z każdej podróży staram się przywozić jakiś kontekstowy winyl. Twelfth Night z UK, z Andaluzji płytę grupy Triana, a z Quemper w Bretanii kompletnie nieznany zespół o nazwie Mor. A kilka dni temu bylem na jeden dzień w Berlinie. Moje córki miały swoje marzenie – zobaczyć j-popową gwiazdę Ado… a ja byłem ich szoferem. Po konsumpcji tradycyjnego kebaba, zakupie kilku butelek Berliner Kindl i odstawieniu dziewczyn pod Uber Arena – otworzyłem moją ulubioną niemiecką aplikację czyli kleinanzeigen… taki ich olx.

Ustawiłem okrąg lokalizacyjny na Berlin, kategorię na Audio & Hi-Fi i rozpocząłem poszukiwania pamiątek. Kiedy czytam nazwy berlińskich dzielnic: Pankow, Mitte, Kreuzberg, Wedding… cały czas mam głowie berlińską trylogię Dawida Bowie, płytę Lou Reeda – zatytułowaną właśnie Berlin oraz oczywiście Stationary Traveller – Camel. Każdy z wymienionych „dzieje się” w tym mieście.

Mój język niemiecki ogranicza się do umiejętności zabawy w wojnę za dzieciaka na osiedlu i głośnego krzyku Hände hoch, oraz kilku cytatów z Cartmana z South Parku (nie będę ich przytaczał). Na szczęście mamy chata gpt, który w moim imieniu nawiązał miłą konwersację z kilkoma osobami posiadającymi vintagowy sprzęt. Z przyjemnością pisałem do osób, których oferty oznaczone były jako kein Versand. I kiedy osoba, z którą pisałem delikatnie starała się mi przekazać, że kein Versand… ja odpowiadałem: „hahaha – jestem w Berlinie!„.

Czytaj dalej →

SABA Stereo 1 SRI-16 – Ascenseur pour l’echafaud

Większość tytułów moich wpisów jest bezpośrednio tytułem albumów moich ulubionych wykonawców, albo niewielką trawestacją na ich temat. Nie szukam ich na siłę, jeżeli pomysł sam do mnie nie przyjdzie – zostawiam w tytule tylko nazwę sprzętu. Dziś przyszły aż dwa. Pierwszy to „Hotel Noir” – utwór z albumu The Golden Age The Legendary Pink Dots.

Czytaj dalej →

Diatone P-610A + SABA HI-FI Studio 1

O mojej przygodzie z konstrukcją skrzynek pod głośniki Diatone P-610A, kupnie na początku chińskich kopii i finalnie zdobyciu japońskiego oryginału pisałem w tych trzech wpisach:

Tutaj pisałem o idei i konstrukcji skrzynek.

Tutaj pisałem o teoretycznych poszukiwaniach głośników

A tutaj o praktycznych i pierwszym wrażeniu po wpięciu oryginałów.

Posłuchałem ich tydzień i ugiąłem się pod wodospadem nowych sprzętów do posłuchania odstawiając Diatone w róg pokoju. Zakodowałem je w głowie jako genialne w pewnych aspektach, ale też mocno nieuniwersalne.

Diatone P-610

Kiedy dwa dni temu odpinałem Telefunkeny L250 pierwszą myślą było wrócić do Ditton 44 i na nich posłuchać przez kilka dni hybrydy SABA Studio 1. Kilka miesięcy temu właśnie tę SABĘ oraz D44 określiłem w rozmowie z Kamilem, jak i pisząc tutaj bloga, że to w tamtym momencie najlepszy dźwięk jaki miałem w domu.

Czytaj dalej →

SABA HI-FI Studio 1 + Telefunken L250

Po delikatnej podprogowej sugestii Dawida spiąłem TFK L250 z hybrydową SABĄ Studio 1. Ostatnio coraz więcej trafia to mnie sprzętu w kolorze białym. W latach 60/70 była taka moda, że poza klasycznym drewnem zaczęto fabrycznie malować sprzęty na biało. Ta sama moda wróciła jakieś 10 lat temu i także sporo względnie nowego sprzętu jest w tym kolorze. Ale aktualnie (AD 2025) biel jako wykończenie drewna jest w defensywie. I chyba właśnie z tego powodu w mojej kolekcji jest tego białego sprzętu coraz więcej. Absolutnie nie chodzi mi o to, że celowo płynę pod prąd aktualnym stylom… płynę z prądem portfela. Dzisiaj jak coś jest białe = jest tańsze 🙂 A gra taka samo jak drewniane czy czarne.

Czytaj dalej →

SABA (State of Mind) – Freudenstad Stereo E

Kolejna SABA… być może jestem nudny, ale taki w tym momencie jest mój stan umysłu. 

SABA kontra reszta świata. 

Gdyby uformować dwie drużyny koszykarskie, w jednej z nich grałyby same amplitunery SABA w w drugiej inne, najlepsze wzmacniacze świata, które do tej pory słuchałem, to ten pojedynek były na miarę pojedynku amerykańskiego dream teamu z czasów Jordana, Pippena i Igrzysk w Barcelonie z drużyną Liechtensteinu…. No może to trochę przesadziłem z tym Liechtensteinem, ale Jordan i spółka każdy mecz wygrywali różnicą średnio 44 punktów, niezależnie kto stał po drugiej stronie. Taki właśnie aktualnie jest mój stan umysłu. „SABA State of Mind” – parafrazując piosenkę Billy Joela. 

Czytaj dalej →

SABA Stereo 1 SRI-18 – Aurora Borealis

Kilka dni temu pomyślałem, że przygoda z lampą została na prawie rok wstrzymana przez Stereomeistera 35. On mnie po prostu nie oczarował. Wiem, że są osoby, którym bardzo pasuje jego brzmienie, ale powtórzę raz jeszcze: istnieją wzmacniacze germanowe, które brzmią podobnie, a nawet ciekawiej. Stereomeister nie oderwał mnie od podłogi, nie zabrał w zupełnie inny wymiar. 

Drugie podejście, które zrobiłem, to wcale nie SABA Automatic sprzed kilku dni, ale SABA SRI-18, którą kupiłem w przypływie emocji w październiku/listopadzie na eBay. Przyjechała do mnie z Francji, nie kosztowała dużo bo 150 euro. Sprzedający miał wystawionych kilka lamp i wszystkie opisane jako 100% sprawne – likwidacja kolekcji. Korespondowaliśmy nawet przez chwilę i zapewniał mnie, że SABA działa poprawnie i świetnie zabezpieczy przesyłkę. 

W połowie wszystko się zgadzało. Literalnie w połowie. 

Czytaj dalej →

Saba Studio 1 Automatic – Where do you think you’re going?

Znalazłem się w takim miejscu, gdy jedyne co przychodzi do głowy, to zrobić mały, albo całkiem duży porządek. Pozbierać wszystkie kable, przejściówki, zapasowe streamery i spakować do wora. Wzmacniacze stojące na szafce, pod szafką, obok szafki, wszystkie uporządkować, wynieść do garażu, przetrzeć kurze i zacząć ustawiać wszystko od początku… 

Czytaj dalej →

SABA HiFi – Studio 1 Stereo – NO GRAVITY

Masz wrażenie ze jesteś na środku nieba i płyniesz na chmurze. Nie ma żadnego punktu odniesienia. Nie ma podłogi, ścian, sufitu. Nie ma głośników, mebli, fotela nic. Są chmury – i dookoła gra muzyka.

Jest tylko wizja realizatora dźwięku zawieszona na niewidzialnej pajęczynie, albo gdzieś na stacji kosmicznej, gdzie nie ma grawitacji. Ale muzyka to poruszające się cząsteczki powietrza. Nie może istnieć tam gdzie nie ma atmosfery. Trzeba wrócić na chmurę, opaść w fotelu i otworzyć oczy.

Przed nimi będzie stała SABA HiFi – Studio 1 Stereo. 

To produkowany w latach 1968/1969 amplituner hybrydowy. Cześć tunera oparta jest o lampy. Końcówka mocy to tranzystory germanowe. 

Zacznę od tego, że tuner gra obłędnie! Po 55 latach od daty produkcji łapie stację bezbłędnie, magiczne oko (czyli tak naprawdę jedna z lamp) pokazuje stopień wysterowania sygnału oraz sygnalizuje stereo.

Brzmienie jest gładkie, ciepłe – esencja wyobrażeń o idealnym brzmieniu lampy vintage.
 

Ale kiedy przełączymy z tunera na wejście liniowe (choć to nie do końca prawda, bo zarówno do wyboru gramofonu jak i magnetofonu służy ten sam klawisz – PHONO) mamy wrażenie, że dotyka nas germanowa codzienność. Takie było moje pierwsze wrażenie. 

 

Gdy po kilku dniach ponownie spiąłem SABĘ z Dittonami 44 a podzespoły nabrały odpowiedniej temperatury … osiągnąłem stan opisany na wstępie. Inny dzień, inny repertuar i wszystko zaczęło się zgadzać do tego stopnia, że aż napisałem do Kamila:

  Ta SABA to chyba aktualnie najlepszy sprzęt jaki stoi u mnie w domu…

Grubo.

Ale z Dittonami 44 było wszystko: dociążenie, wypełnienie, barwa, przestrzeń…

Pora na kolejny krok: SABA Studio I Automatic – full lampa.  

SABA 25G – Metamorphosis

W zeszłym tygodniu wymyśliłem sobie, że kupię tanie kolumny marki SABA z początku lat 70-tych. Wypatrzyłem model 25G. Obudowy były ładnie zachowane, głośniki oryginalne i wizualnie w poprawnym stanie. No i całość kosztowała mnie z przesyłką około 200 zł. Mega tanio. 

Ja wiem, że to są niewielkie pudełka z 1972 roku o rozmiarach 44x24x22 cm, całkiem słusznej wadze (niecałe 9 kg sztuka) i konstrukcji dwudrożnej ale trójgłośnikowej – średnioniskotonowe o średnicy 145 mm są zdublowane. I one obok starszych sióstr czyli takich arcydzieł jak SABA Box IIA, IIIA czy IVA to nawet nie stały. 

Ale taką miałem fantazję, aby je kupić. 

Pierwsze zdziwienie było takie, jak odbierając je w Żabce chciałem podnieść 20 kilogramowe pudełko. Waga mnie zaskoczyła i podniosłem je przy drugiej próbie, kiedy już wiedziałem, że trzeba włożyć trochę siły. 

Drugie zdziwienie było kiedy je podłączyłem. I to do sprzętu tej samej marki z tego samego 1972 roku czyli amplitunera germanowego SABA Meersburg G. Niestety było to zdziwienie … negatywne. 

 

Jasno jak na równiku w południe, krew z uszu… w ruch poszła karuzela wzmacniaczy: TFK V201a, ITT 3500, NAD3020, Pioneer SX-535… Nie grało to dobrze…. nie grało… grało TRAGICZNIE. Najbliżej był ITT 3500, ale w ustawieniach: bas w prawo, wysokie w lewo. 

Słuchając tego przekolorowanego i zapiaszczonego dźwięku zacząłem grzebać po necie czy jestem odosobniony w swoich odczuciach. Na jednym z niemieckich for znalazłem wątek, gdzie jakiś koleś kupił te SABY za kilka marek na flohmarktcie i oczywiście wymienił kondensatory w zwrotnicy. Hmmm… może to jest myśl? 

SABA poszła na stół, odkręciłem front, wyjąłem mnóstwo wełny/wytłumienia i dobrałem się do mega prostej zwrotnicy. Dwie cewki, dwa kondensatory, jeden rezystor. Kondensatory FRAKO. 15μF/35V i 47μF/63V (bipolarny). Podobno nie ma takiego FRAKO, który by bez utraty parametrów wytrzymał ponad 50 lat. Zamówiłem więc 4 Jantzeny za 45 zł z przesyłką i pozostało mi czekać. 

W międzyczasie dostałem OPRa od kumpla, że takich tanich kondensatorów nie ma sensu kupować 🙂 No może warto kupić droższe, ale … ja nawet nie mam podstawek pod kable i jonizatora audiofilskiego powietrza, więc po co mi droższe kondensatory? Nie chciałem też przez dwa elementy wymienione w zwrotnicy podwajać wartości tak tanich pudełek. 

Dotarły Jantzeny i korzystając z chwili, że dzieciaki rozeszły się po swoich pokojach lub po różnych zajęciach dodatkowych na mieście – rozłożyłem się na stole w kuchni, który na pół godziny zamienił się na stół operacyjny dla vintage audio.  

Zwrotnica przed.

 

Zwrotnica po.

Na pamiątkę „zaszyłem” w jednej z kolumn stare FRAKO, w woreczku foliowym, przyklejone taśmą, podklejone watą. Aby ewentualny przyszły właściciel mógł przywrócić je do stanu oryginalnego. 

Voila. 

No i jak to zagrało po recapie?

Jako zwolennik ślepych testów powinienem teraz kupić jeszcze jedną parę na oryginalnych kondensatorach FRAKO i ocenić różnicę z zamkniętymi oczami. Ale nie nie zrobiłem tego, tylko spiąłem je to Pioneera SX-535, ustawiłem regulatory na zero i włączyłem muzykę. I zacząłem słuchać… i z każdym kolejnym kwadransem zacząłem zastanawiać się czy mam omamy słuchowe, czy może to siła autosugestii, a może po prostu recap pomógł? Bo te SABY zaczęły GRAĆ.

Co mogło się wydarzyć przez te dwa dni:

  • może zanim trafiły do mnie długo stały i zwyczajnie musiały trochę pograć aby się rozegrały?
  • może nastąpiła u mnie adaptacja ucha? Mózg zmienił matrycę z ciemno grających Dittonów ja kolumny jaśniejsze i przestał wysokie dźwięki odbierać jako zbyt natarczywe?
  • może wspomniana autosugestia?
  • może kable, choć jestem kablowym sceptykiem (mam blue heaven firmy na „n” w… garażu), to jednak poniedziałkowe testy robiłem na ulracienkich kabelkach z epoki, które odciąłem kiedyś od jakiś Duali albo Philipsów, a dziś podłączyłem zwykłe kable za 100 zł 
  • może to Pioneer SX-535 tak dobrze się wpasował? Na tyle dobrze, że zamiast przepinać kable do kolejnego wzmacniacza koncentruję się na dorzucaniu kawałków z Tidala. 
  • a może faktycznie recap całkowicie zmienił wszystko?

Oczywiście te kolumny nie zaczęły grać jak moje flagowce czyli KEF Concerto czy Ditton 44, nie zaczęły nawet grać tak jak Ditton 15, ale już całkiem prawdopodobne, że ich klasa osiągnęła poziom Tandbergów TL2520 czy wyższych modeli Grundigów. 

Nie zmieniły się proporcje pasma, SABY nie zaczęły nagle grać ciemno, ale góra pasma stała się gładka. Przez chwilę wydawało mi się, że jest jakby mniej basu, ale on stał się zwyczajnie szybszy i przestał wchodzić w dudnienia przy podkręcaniu głośności, niskich tonów czy włączaniu loudness. I to skojarzenie pokierowało moje myśli ku Grundigom 1500a prof (tak, wiem, zagalopowałem się) , ale za sześć-osiem razy większą cenę. 

Jestem totalnie zaskoczony tą metamorfozą. Dwa dni temu grały tragicznie, a dziś znakomicie! I naprawdę nie wiem, które z wyżej wymienionych składowych najbardziej się do tego przyczyniły, ale siedzę kolejną godzinę, słucham „Windą na szafot” Miles Davisa i jest pięknie. 

Cieszę się też z jeszcze jednego ważnego powodu: poszukiwania w świecie vintage audio to nie jest wyścig zbrojeń w więcej, mocniej, drożej, drożej i jeszcze raz drożej. Kiedyś w nim uczestniczyłem, ale szybko odpadłem, po części finansowo, a po części zdroworozsądkowo. Wiele osób może czytać to co piszę z politowaniem i myśleć sobie w duchu: „Oooooo Panie, jak ty nie słyszałeś takiego Krella i takiego Sansuja, to ty chuja wiesz o audio.” Ale dla mnie odkrycie i uratowanie takich kolumienek za 200 zł jak SABA 25G i słuchanie ich non stop 4 godziny zmieniając płytę za płytą daje nie mniej radości i frajdy niż dla innych przepinanie kabli między wspomnianymi Krellem i Sansui.

SABA Meersburg G

SABA Meersburg G

Odebrałem dziś paczkę z bardzo ciekawą zawartością. W środku, zapakowana jak na wojnę, czekała na mnie SABA Meersburg G. Amplituner z 1970 roku. Oczywiście z Niemiec, a dokładnie z Villingen. Nie tylko skocznią narciarską stoi Villingen jak widać. 

Zawartość tej paczki była dla mnie ciekawa z dwóch względów. 

  1. Kilka dni temu zachwyciłem się kupionym przypadkiem w sklepie z antykami SABA Studio IIA. Meersburg G to kilka lat nowszy amplituner (1971-1973), ale też z półki niżej (nie jest Hi-Fi) . Zastanawiało mnie czy prezentuje podobny charakter brzmienia. 
  2. Dosłownie wczoraj odpiąłem od kolumn wzmacniacz Philips 22RH580, który oparty jest o te same tranzystory germanowe AD161/2. Czy te same germany w zupełnie innych wzmacniaczach będą miały podobny mianownik w dźwięku?

 

 

 

Pierwsze wrażenie: Woooow ale podkręcony dźwięk! Jasna i czytelna góra, pełne basy. Szukam na amplitunerze czy czasem nie jest włączony loudness i czy potencjometry barwy są na środku. Niby wszystko na zero (a loudnessu w ogóle brak), a gra tak jakby skraje były wyprowadzone do granic oporu gałek. To taki dźwięk, który podoba się przez pierwsze 20 minut. Bardzo podobny do tego, który usłyszałem kiedyś z boxów 312 Grundiga. Zabójczo krystaliczna góra, ale po niedługim czasie zaczynasz szukać środka i kręcisz gałkami w lewo aby zmniejszyć wysokie i niskie tony. 

 

KEF
Concerto
, ma których testowałem tę SABĘ okazują się być bardzo plastyczne. Wiernie oddają charakter wzmacniacza. Zupełnie inaczej gra na nich Creek 4040, zupełnie inaczej Telefunken V201a i zupełnie inaczej obie SABY. 

 

SABA Studio IIA to szlachetny angielski lord, grający ciepłym środkiem, lekko zawoalowaną górą i wyważonym basem. Wiem, że nie musi robić dobrego pierwszego wrażenia, bo tym brzmieniem trzeba się rozsmakowywać powoli. Oczywiście pijąc herbatkę. 

 

SABA
Meersburg G
wpada jak gitowiec na prywatkę na początku lat 70, wypija butelkę wina z gwinta, nastawia muzykę na cały regulator i wyrywa najfajniejszą panienkę na parkiet. Na początku jest to nawet fajne, ale po jakimś czasie każdy ma ochotę na odpoczynek. 

 

Okazuje się, że samo wykorzystanie tranzystorów germanowych, które w kręgu poszukiwaczy vintagowego sprzętu audio cieszą się niebywałą estymą, nie zawsze oznacza to samo. Philips 22RH580 na tych samych germanach gra dużo bardziej liniowo niż Saba Meersburg G. Nie tylko użycie danych tranzystorów ale cała konstrukcja wzmacniacza wpływa na jego końcową barwę. 

 

 

 

Meersburga posłucham na pewno z innymi kolumnami. Nie tak plastycznymi jak KEF Concerto. Najlepiej z czymś grającym mocnym środkiem, bądź generalnie kolumnami grającymi ciemno lub w sposób przytłumiony. W takim zestawieniu może okazać się, że tańców na prywatce będzie więcej niż kilka, i może skończy się jakimś „przytulańcem”. 

 

* * *

 

Dzień kolejny. Już miałem odpinać SABĘ Meersburg i wrócić do TFK V201a, ale spiąłem je jeszcze na chwilę z Celestion Ditton 15. Te kolumny grają dość ciemno i przechodząc między np. 1500a prof Grundiga i 15-tkami Dittona przez dłuższą chwilę trzeba adaptować ucho, bo wrażenie jest takie jakby tweetry nie grały w ogóle. 

 

I co się wydarzyło? Ta szalona, grająca skrajami SABA bardzo, ale to bardzo ogarnęła się z tymi Celestionami. A Dittony nabrały życia na górze. Ja osobiście bardzo lubię stłumioną górę, ale taką stłumioną w głośności i nieskończoną w zasięgu, taką „creekowską„. Tutaj jest wciąż bardziej po niemiecku niż po brytyjsku, ale jest – jak dla mnie – ciekawiej niż z KEF’em.