Sound Project DX 181 aka DUX aka Philips

Znalazłem te kolumny w moim ulubionym komisie meblowym. Zachęciły mnie widoczne przez drucianą maskownicę przetworniki wyglądające na Philipsa. Niestety nazwa „Sound Project” nie mówiła mi kompletnie nic. Próba wpisania w google modelu czyli „Sound Project DX 181” również wypluwała niewiele wartościowych rezultatów. Kolumny przyniosłem do domu, sprawdziłem czy grają i zapomniałem o nich na jakiś czas.

Private Investigations

Kolumn nie da się rozebrać nieintruzyjnie rozebrać… albo ja nie wiem jak to zrobić. Solidna maskownica jest w bardzo ładnym stanie i nie nie próbowałem jej nawet podginać aby puściła. Tył jest sklejony. Poza tym nie ma żądnej potrzeby aby je rozbierać – bo grają 100% poprawnie technicznie. A wizualnie – przy ustawieniu pod odpowiednim kątem padania światła przez szczeliny między drucikami – również brak zastrzeżeń.

Czytaj dalej →

Philips 22RH550 – Fish Eye

Mam podobne wrażenia odnośnie „Rybiego Oka”. Średniak, ale za tym średniakiem kryje się pewien spokój, może grać sobie w tle godzinami. Do tego wieczorem wycieraczki myją okna i jest pewna przyjemność z odsłuchu. A jak na krzem – ma pewną fakturę organiczną i „życie” w dźwięku – dobrze przy tym odtwarza gitary elektryczne zagrane na lampowych wzmakach – jak na krzem nawet iskrzą. Nie gra pełną piersią jak philipsy germanowe, ale ma to coś jak dla mnie i u mnie wylądował na półce „nie sprzedaje”, mimo że na początku również nie byłem do końca z niego zadowolony i brałem go jako „kanapowe brzmienie” i nic więcej, ale czas spędzony z nim na dłużej pozwolił go docenić bardziej. Dla mnie idealny do grania w tle przy pracy

To jest 1:1 komentarz, który Kuba zostawił mi pod tekstem Easy Living, w którym próbowałem „ujeżdżać” cyberpunkowe Philipsy z lat 80-tych. Komentarz dotyczył wzmacniacza Philips 22RH550 znanego jako „Rybie Oko„.

Czytaj dalej →

Philips F9416 – Hunting High & Low

Kolumny głośnikowe w latach 80-tych stały się lżejsze. Oczywiście sprawiła to ekonomia. Wykonane z gorszych jakościowo komponentów, mniej sztywne, brzmiące kartonowo. Łatwo wpaść w takie uproszczenie. Ale też jest w tym dużo prawdy. Philips F9416 wypatrzyłem w moim ulubionym komisie meblowym w Sopocie. Stały tam już ponad miesiąc i odstraszały popękanymi zawieszeniami piankowymi na głośnikach basowych. Z drugiej strony robiły wrażenie cyberpunkowo-synthpopowym designem. Duże skrzynie, 57 litrów, 3 głośniki plus membrana basowa – ale z półki zdjąłem je jakbym wyjmował zwykłą książkę.

Philips F9416

Popatrzyłem na nie, rozsądek mówił mi, że nic z tego nie będzie, że to tylko ciekawostka, że nie mają prawa nauczyć mnie czegokolwiek, nie dostanę od nich nic poza rozczarowaniem… Wiem to, wiem że tak będzie, ale mam ogromną słabość do lat 80-tych. Jako dzieciak nasączany byłem synthpopem, Duran Duran, Pet Shop Boys, OMD, Spandau Ballet, Ultravox, Depeche Mode. To były dźwięki na granicy pamięci i świadomości kilkulatka i tam pozostały na zawsze. Tak samo jak hejnał mariacki grany w każde południe w PR1…

Nie musiałem sam siebie namawiać dwa razy i bardzo szybko wyjechałem z komisu w parą Philipsów F9416.

Czytaj dalej →

Easy Living (CPK session no. 3)

Przez chwilę zastanawiałem się, czy robić ten wpis jako CPK (codzienne przepinanie kabli) czy jako recenzję kolumn Philips F9416. To właśnie ich odbiór z Acoustic Kolbudy, (gdzie robione były zawieszenia głośników basowych) był motorem do przepinania kabli, ale w końcu trafiłem na taką konfigurację, gdzie na chwilę zostały one całkiem wypięte z obwodu i wtedy właśnie złapała mnie głębsza refleksja.

Ale od początku: Philips F9416 to kolumny największe (57 litrów) i najdroższe z serii F9*** Philipsa z lat 1982-84. Klimat cyberpunka/new romantic. Napiszę o nich więcej w osobnym wpisie. Jeszcze wczoraj (a nawet przez ostatni tydzień) słuchałem amplitunera Metz 485 z Dittonami 44 i nic nie motywowało mnie do zmiany tej konfiguracji. W tym układzie był i miecz i magia…

Czytaj dalej →

HI-FI Set for a Friend / Love Lies Bleeding

Zanim zostałem „audiofilem” przez kilka lat byłem „ultramaratończykiem”. W międzyczasie zostałem jeszcze „psiarzem” i z tego powodu mam ciągły kontakt z ultramaratończykami w trakcie spacerów z psem. Pewnego dnia wszystkie trzy uniwersa się połączyły w jedno. Spacerowałem z psem i zatrzymał się przy mnie Piotr, z którym swego czasu kilka biegów powyżej 42 km zrobiłem i zapytał:

Tomek, a mógłbyś mi znaleźć jakiś fajny gramofon?

Oczy otworzyły mi się najszerzej jak tylko mogą otworzyć osobie z genami ze stepów opisywanych przez Mickiewicza. To nie było pytanie, które słyszę na każdym spacerze czyli: „Tomek, kiedy zaczniesz biegać?„. To było pytanie wkraczające w uniwersum audiofilii!

– TAAAAAK!! – odpowiedziałem

– Ale na czym właściwie będziesz tego gramofonu słuchał – zapytałem po pięciu sekundach zastanowienia

– No właśnie nie wiem…. A na czym się słucha gramofonu?

Czytaj dalej →

Philips 22RH790 – Parapet z Holandii

Była taka moda na początku lat 70-tych, że amplitunery wyglądały jak parapety. Długie, wąskie i często ze skalą u góry. Fajnie to się prezentuje w nocy, ale jest… uciążliwe w przechowywaniu. Nic nie można na taki amplituner postawić, nie można też ich przechowywać jeden na drugim. Teoretycznie można je ustawić pionowo, ale musiałby mieć dobre zabezpieczenie boczne aby nie fiknął jak kostka domino.

Umówmy się jednak – nikt nie projektował designu tych sprzętów mając na względzie to, że za kilkadziesiąt lat fanatyczni kolekcjonerzy będą narzekać, że ciężko się je magazynuje 🙂

Philipsa 22RH790 kupiłem przede wszystkim z ciekawości. Był również w sensownej cenie i blisko – mogłem umówić się na odbiór osobisty. Najbardziej ciekawiła mnie końcówka jego numeru czyli „90” będącą analogią do wzmacniacza 22RH590. Nie czytając specyfikacji i serwisówek założyłem po prostu, że to 22RH590 + tuner, zaś sekcja wzmacniacza jest identyczna.  

Design faktycznie jest bardzo podobny. Wyszedł z pewnością spod deski kreślarskiej tego samego projektanta w tym samym czasie. Użyte są te same materiały, takie same przyciski i gałki. Taki sam krój czcionki i nawet kolor farby jaką jego numer został naniesiony na aluminiowy front. 

Opis zacznijmy od tyłu:

  • Mamy tu wyjścia na dwa systemy kolumn stereo oraz przełącznik – który z tych systemów ma grać. Nie mogą był włączone jednocześnie. Pierwszy system w zależności od orientacji włożonej wtyczki DIN2 może być 4Ω lub 8Ω. Drugi system tylko 8Ω,
  • wejście liniowe TAPE,
  • wejście gramofonowe z przełącznikiem pomiędzy czułością crystal ceramic / dynamic hificeramic,
  • oraz gniazda antenowe

Ciekawostką patrząc z góry jest przełącznik predefiniowanych stacji FM. Można je ustawić pokrętłami na spodzie amplitunera i wybierać poprzez dotknięcie.  Mamy 1970 rok! Niby dawno, ale jak się dłużej zastanowić, to ludzie latali już w kosmos, więc sterowanie dotykowe w amplitunerze nie powinno jakoś bardzo dziwić, ale jednak jest to niespotykany często wtedy gadżet. 

Na froncie  jest już całkiem klasycznie

  • wybór źródła (magnetofon, gramofon, radio)
  • przycisk MONO
  • contour i rausch – czyli barwa dźwięku (podbicie i obcięcie)
  • cały rząd przycisków radiowych
  • cztery pokrętła: głośność, balance, tony wysokie, tony niskie
  • pokrętło do ustawiania fal radiowych
  • przycisk włączania wraz z pomarańczową diodą

 

Kiedy włączyłem po raz pierwszy ten amplituner i pokręciłem już wszystkimi gałkami aby sprawdzić czy pracują poprawnie usłyszałem brzmienie, którego… nie do końca się spodziewałem. Byłem przekonany, że zagra on równie wybitnie co 22RH590 (to mój zdecydowanie ulubiony Philips z tamtych lat) ale brzmienie było dość odległe. 

Przez poprzednie godziny miałem spiętego referencyjnego NADa 3020 po generalnym remoncie i kiedy na scenę wkroczył Philips zrobiło się na chwilę trochę cieplej, trochę pełniej, niby przytulniej, ale dość szybko to brzmienie zaczęło mnie męczyć. Poszedłem więc spać. Pomyślałem, że jestem zmęczony.

Kolejnego dnia Philips 22RH790 podobał mi się jeszcze mniej. Brzmienie spełniało wszystkie założenia „niemieckości” (choć w tym przypadki to holender) i jego azymut właśnie tak był ustawiony. Jednak im dłużej słuchałem tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że obok 22RH590 to nie stało. 

No i wtedy zajrzałem w specyfikację.

  • 22RH790 – tranzystory germanowe AD161
  • 22RH590 – tranzystory germanowe AD149

Wcześniej byłem przekonany, że jeden i drugi jest na AD149 a tu taka niespodzianka. Czy inne tranzystory mogły aż tak wpłynąć na brzmienie? Z pewnością nie tylko, na brzmienie wpływa cały układ, cała konstrukcja oraz stopień jej zużycia. 790-tka będąc u poprzedniego właściciela zaliczyła serwis, więc zakładam, że gra mniej więcej zgodnie z intencją konstruktorów. 

Posłuchałem jeszcze tego Philipsa dwa dni. Nie kupił mojego serca jak inne, wcześniej opisywane Philipsy. Na koniec podpiąłem go pod dedykowane kolumny Philips 22RH423 – brzmienie się rozjaśniło zdecydowanie (względem Dittonów 44, na których męczyłem go wcześniej), ale za rozjaśnieniem poszło również wyostrzenie. Wiem, że jest duża grupa osób, które właśnie to lubią – ale się do nich nie zaliczam. 

Chowam tego Philipsa na półkę, może nawet postawię go pionowo jak się uda 🙂 Czy wrócę do niego? Jeśli popsuje mi się słuch to nie wykluczam 🙂

Philips F 4212 – Magia wycieraczek

Philips F 4212 

Kiedy kupowałem ten wzmacniacz jakieś dwa lata temu tłumaczyłem sobie, że może zagrać całkiem fajnie, bo czemu nie miałby być hitem za 200 zł na miarę Sanyo JA220 czy Grundigów serii V7000 i podobnych? 

Ale prawdziwy powód był oczywiście inny: wycieraczki 🙂 

Mógł mieć porysowaną pokrywę, łuszczącą się farbę na pokrętłach, ale musiały działać wskazówki pokazujące VU – czyli tzw. jednostkę głośności (volume unit). Działa on z pewną bezwładnością i pomija zasadnicze peaki dźwięku i generalnie jest bezużyteczny do mierzenia poziomu dźwięku ALE, co najważniejsze – bardzo ładnie wygląda.

Dwie wskazówki, kanał lewy i kanał prawy, hipnotyzująco tańczą w rytm dźwięku. Słuchasz i patrzysz i napatrzeć się nie możesz. 

Nie jest to domena drogich wzmacniaczy, jak piszą audiofilskie fora, nie jest to również wskaźnik ekskluzywności. Wręcz przeciwnie – wiele tanich modeli rozpoczynających serię miało właśnie takie analogowe mierniki. Na przykład Akai AM-U1, czy podstawowy Philips sprzed lat.

Szczerze mówiąc nie pamiętam czemu tytułowy Philips F 4212 szybko trafił na półkę. Może po prostu dlatego, że z pudełek z lat 80-tych Sanyo JA 220 zagrał o wiele lepiej? A może nie dałem mu zbyt wielu szans. 

Dziś go odgrzebałem celem sprzedaży i zwolnienia miejsca na kolejne sprzęty. Podpiąłem na początku pod KEF Cantor i zagrał tak sobie. Klasycznie nijak. Posprawdzałem wszystkie wejścia i wyjścia, grał bez zastrzeżeń.

Zrobiłem opis i wystawiłem na sprzedaż. Chwilę potem postawiłem go obok choinki aby pomachał wycieraczkami razem z lampkami. No i podpiąłem go do moich nr 1 obecnie czyli Celestion Ditton 44. I co się okazało? Magia Świąt… siedzę i słucham. Opcje są dwie:

  • albo ten Philips gra całkiem przyzwoicie, nie koloryzuje dźwięku, nie też nie spłaszcza
  • albo Dittony 44 to ultra wszechstronne kolumny wyciągające wszystko co się da z przeciętnych, tanich wzmaków.

Na platformie sprzedażowej ten bujający wycieraczkami tani Philips stał niecałe dwie godziny. Pogadałem chwilę z kupującym na temat jego brzmienia, że to jednak lata 80-te, że Philipsy dekadę starsze mają w sobie więcej czaru, ale też są bardziej skore do awarii z racji wieku. W końcu nastąpiło przyznanie się do prawdziwych intencji:

– Przecież ja i tak kupuję go dla wycieraczek! 

😀 

Philips 22AH491 – kolumny poniżej 100 zł

Kupiłem dziś za grosze (80 zł) z ciekawości głośniki zrobione z paździerza. Gdyby nie kilka faktów, które wzbudzały pozytywne skojarzenia, w życiu bym na nie nawet nie spojrzał. 

Po pierwsze, są to głośniczki marki Philips. Jeżeli miałbym powoływać się na sentymenty, to mam do tego znaczka sentyment na poziomie Sanyo, czyli ogromny. W latach 80-tych jakimś cudem, przy pomocy wujka zza żelaznej kurtyny rodzice kupili lodówkę oraz zamrażarkę marki Philips. Patrzyłem na ten znaczek na drzwiach lodówki każdego dnia, przez całe swoje dzieciństwo i część młodości. Kojarzył mi się z luksusem, zachodnią technologią, marzeniami. 

Po drugie, są to głośniki szerokopasmowe, czyli centrycznie zamontowany jest głośnik nisko-średniotonowy, a w nim wysokotonowy. Nigdy nie miałem takiego wynalazku na swojej półce. 

Dodatkowo tył tej kolumny wykończony jest perforowaną płytą pilśniową i od wewnątrz zabezpieczony przed kurzem czymś jakby tkaniną. Nie są one jakkolwiek zamknięte, ani nawet otwarte z bass refleksem. To jest tak naprawdę konstrukcja typu open baffle, czyli obudowa w pełni otwarta. 

Z minusów… to już lata 80-te. Kolumny pochodzą wg numerów seryjnych z 12-tego tygodnia roku 1980. Jak to się wielokrotnie powtarza: w tych latach rządzili już księgowi, plastik i płaskie brzmienie. Powstawały nowe, zwinne firmy produkujące sprzęt hifi, ale dinozaury kulały. Philips jest właśnie jednym z tych dinozaurów, który wspaniałe dziedzictwo w historii rozwoju świata audio musiał ekonomicznie podpierać tanimi paździerzowymi pudełkami, na których po prostu zarabiał pieniądze. 

Za kilka lat Philips miał być jednym z prekursorów płyty CD i producentem pierwszych odtwarzaczy CD, do dziś cieszących się niebywałą estymą i powodzeniem na aukcjach. Tymczasem wypuścił na świat leciutkie pudełka o nazwie 22AH491. 

Nie do końca wiedziałem jak ich słuchać. Na początku postawiłem na KEFach Concerto i udawałem, że to normalne głośniki, ale muzyka była tak cienka jak rosół z kostki rosołowej. Oczywiście oczekiwania, że nagłośnią one mój salon wybiegały ponad rzeczywistość, ALE, swego czasu podobnych rozmiarów KEFy Cresta (1967) wbiły mnie w fotel na długie godziny. Philipsy tego nie zrobiły. Do wzmocnienia użyłem całego garnituru małych wzmacniaczy Philipsa, aż po Telefunkena Concerto i w końcu V201. Im lepszy wzmacniacz tym było dziwniej. Jakby parować ze sobą dobermana z pomeranianem i patrzeć jak się bawią. Weird… 

W końcu wymyśliłem, że użyję ich jako monitorów bliskiego pola. Ustawiłem je na stole/biurku, usiadłem metr przed nimi i spiąłem z (mniej więcej) rówieśnikiem – Sanyo JA220. I tak naprawdę to dopiero teraz zrobiło się dziwnie… ja po prostu tak nie słuchałem muzyki od 25 lat. Zawsze albo szukałem potęgi brzmienia i wypełniania całego salonu, albo zamykałem się w mikroświecie słuchawek. Kolumny stojące metr przede mną są gdzieś w pół drogi między jednym a drugim. Kreują taką mini scenę pomiędzy, na której stoją i grają pomniejszeni artyści. Taki malutki Brendan Perry, albo jeszcze mniejsza Suzanne Vega. I ani nie ma rozmachu wielkiej sceny, ani nie ma intymności słuchawek… Weird…

I dopiero kiedy przełknie się to poczucie dziwności można zacząć ich słuchać. I… tak… grają lepiej niż głośniczki do komputera, z czasów gdy jeszcze pracowało się na komputerach stacjonarnych. Oczywiście w tym zestawieniu to grają nawet fantastycznie i jestem nawet w stanie wyobrazić sobie osoby, które nie potrzebują więcej aby słuchać swoich ulubionych płyt. Jest całkiem przyzwoita przestrzeń i wysokie tony oraz średnica, ale dołu to one nie mają zbyt wiele. Jeżeli ktoś jest przyzwyczajony do grających skrajami przenośnych głośniczków JBL’a to może się mocno zdziwić. Czy na minus? Jeśli celem jest rozkręcenie domówki, to na pewno na minus. Ale jeżeli celem jest posłuchać w niemęczący sposób muzyki na cichszych, nocnych rejestrach – to może się zdziwić nawet na plus. 

Kolumny warte 80 zł, może nawet i okrągłą stówę. 

Zaskoczyło jeszcze jedno, przełączałem kilka różnych wzmacniaczy brzmiących mniej lub bardziej „kolorowo”, oddających muzyce swój charakter, i dopiero Sanyo JA220 zagrał naprawdę liniowo. Tyle się o tym mówi opisując to Sanyo, sam tak powtarzam, że gra liniowo, blablabla… ale … naprawdę tak gra! Tak poprawnie, budżetowo audiofilsko i neutralnie.

Philips 22RH590 – Play

Są takie małe skrzyneczki, które całkowicie rozwalają mi system. Są tanie i przepięknie grają. Mam na myśli kilka starych, i jeszcze tanich NADów … ale NADy są ładne inaczej. Albo seria JA od Sanyo. Kiedyś była bardzo tania, co prawda wyglądają śmietnikowo, ale grają fenomenalnie liniowo. Jest kilka trochę większych skrzyneczek od Saby, Elaca czy ITT, które grają równie przepięknie.

Ale raz na jakiś czas zdarzy się mała skrzyneczka, która jest:

  • tania
  • wygląda bardzo ładnie
  • gra wybitnie, wręcz fenomenalnie

Eksplorując serię Philipsów RH, w której uniwersum wchodzę powoli, od roku, (choć ostatnio trochę przyśpieszyłem), trafiłem na jeden z tych wzmacniaczy, z bardzo dobrą prasą, który po trzech dniach słuchania mogę z całą odpowiedzialnością określić, jako wybitny

Philips 22RH590

Zacznę od tyłu.

Na tyle tego wzmacniacza widnieje umieszczony w pionie napis TROPICALIZED. Nie dawało mi to spokoju i zajrzałem w google, aby poszukać czemu na tym i być może innych Philipsach z początku lat 70-tych umieszczano ten napis. Odpowiedź jest banalna: te wzmacniacze były przystosowane do warunków tropikalnych i były w stanie wytrzymać wysoką wilgotność i wysokie temperatury. Ot cała tajemnica 🙂

Poza tym klasyka z tamtych lat, z tamtych rejonów:

  • wejścia głośnikowe DIN2 z odczepami na 4 lub 8 ohm (w zależności od orientacji wtyczki, trzeba zwracać uwagę przy wkładaniu) 
  • trzy wejścia DIN5: TAPE, TUNER, oraz PU czyli gramofonowe z selektorem wkładki, ceramic cristal oraz hificeramic dynamic
  • wybór napięcia
  • skrytka z łatwym dostępem do bezpieczników

 

Na froncie bez zmian.

  • włącznik ON-OFF 
  • żarówka informująca czy wzmacniacz jest włączony
  • wybór źródła: gramofon, tuner, tape
  • RUMBLE – filtr górnoprzepustowy
  • SCRATCH – filtr dolnoprzepustowy
  • MONO
  • cztery klasyczne gałki: volume, balance, bass, treble

Włączenie „rumble” po prostu odcina dudnienie basów. Zaś „scratch” pozbawia brzmienia tzw. smażenia. Jedna i druga funkcja musiała być stosowana przy korzystaniu z gramofonu. Kiedy zbyt głośne basy wprawiały pomieszczenie, a w tym również mebel, na którym stał gramofon, odcięcie basów sprawiało, że dało się dalej głośno słuchać bez rezonansów na ramieniu/igle gramofonu. Scratch stało w opozycji i w przypadku zniszczonych płyt winylowych, strzelających i smażących – odcinało górę pasma, czyli tę, gdzie najbardziej słyszalne są niepożądane skutki zniszczonych płyt.

W przypadku podłączenia źródła cyfrowego żadnego z tych filtrów nie trzeba używać. Wszystkie gałki na zero i można zaczynać ucztę. 

* * *

I tu praktycznie kończy się moja elokwencja. Bo ten wzmacniacz nie gra lepiej niż Telefunken V201a ani kilka innych tuzów, które miałem przyjemność postawić na szafkę w ostatnich miesiącach. Ale nie gra też gorzej, a jest dwu-trzykrotnie tańszy! I ma w sobie tę jedną jedyną cechę, która pojawia się kiedy wszystko się łączy ze sobą i idealnie zespala w całość: jakość brzmienia, liniowość, głębia i atmosfera. Oczywiście to tylko słowa, każdy może je interpretować inaczej, ale u mnie objawiają się taki sposób, że kiedy przestaje mi brakować czegokolwiek to nie przełączam utworów…

…zaczynam być ciekawy bardziej jak zabrzmi kolejna sekunda utworu, który właśnie słucham niż pierwsza kolejnego. Przestaję taki wzmacniacz testować, a zaczynam słuchać muzyki.

O ile „testowany” przeze mnie kilka tygodni temu Philips 22RH580 pozwolił mi na KEFach Cantor wysłuchać całego Waiting For the Sun – The Doors i chwaliłem go za to, że świetnie odnalazł się w muzyce swoich czasów, tak ten, 22RH590 gra całą „audiofilską śmietankę” bez zająknięcia. A dodatkowo chcąc posłuchać Moby’ego – Everloving…. słucham właśnie całej płyty Play, choć nawet nie za bardzo lubię Moby’ego. 

Czy odpowiedzialne za taki urok tego Phlipsa są tranzystory germanowe AD149? Czy może po prostu specyficzne strojenie sprzętu w tamtych czasach.  

Ten wzmacniacz, owszem, nosi sygnaturę HIFI, czyli sprzętu lepszego niż zwykły, sprzętu zapewniającego wysoką wierność, ale to wciąż był sprzęt sklepowy, marketowy, tani. Taki odpowiednik dzisiejszego soundbara z marketu… I to jest jednak smutne. Sklepy dziś sprzedają to co podoba się klientowi. Nikt nie chce nikogo unieszczęśliwiać na siłę. A dzisiejszy klient nie jest zainteresowany sprzętem HIFI. Taki, który jest – przyjdzie do audiofilskiego salonu, ale nie dość, że wyjdzie z niego w samych skarpetkach, to potem go jeszcze obśmieją w internecie, że poszedł kupić podstawki pod kable i pozłacany USB. Abstrahując od audio voodoo, nowy dobry sprzęt jest drogi, nawet bardzo drogi. Rozwiązaniem jest vintage. 

Sam nie wiem, czy to ostatnie chwile, kiedy tak dobry sprzęt używany jest tak tani i za chwilę będzie drogi w kosmos, bo ludzie się zorientują, że dobre stereo to nie soundbar, a na salony hifi ich nie stać. Czy może całkiem niedługo nikogo nie będzie to interesować audio i taki bohater dzisiejszego wpisu Philips 22RH590 w najlepszym wypadku stanie gdzieś w rogu muzeum obok telegrafu i telefonu z tarczą. 

* * *

Na koniec reklama z holenderskiego czasopisma z początku lat 70-tych. Trzy ze sprzętów ustawionych w wieżyczkę aktualnie za zmianę słucham 🙂

 

Philips 22RH540 – A little less information, a little more action, please

Philips 22RH540

 

Powoli staję się fanem Philipsów serii 22RH. Ta fascynacja zaczęła się raczej źle, bo kolumnami, które grały tak jasno, że krew szła z uszu. Potem były kolejne, mniejsze, 22RH423 – mam je do tej pory i są one dla mnie punktem odniesienia. 

W temacie wzmacniaczy z serii 22RH (w ramach firmy matki czyli Philips, oraz pochodnych brandów czyli Aristona i Erres) dziś poszerzyłem swoją wiedzę o dwa kolejne: 590 (na germanach) i teoretycznie ten gorszy czyli 540 – już na krzemie. 

Na 590-tkę przyjdzie czas niedługo. bo z ogromną ciekawością porównam ją z 591-ką (na dużym krzemie), którą mam już od prawie roku.

Dziś po południu wpiąłem do systemu 540-tkę. Przyznam szczerze, że nie miałem żadnych oczekiwań. To miała być gorsza wersja 580-ki, którą opisywałem kilka dni temu i zupełnie nic nie wnieść do moich doświadczeń „akustycznych”. 

Na początku dwa zdania na temat budowy.

Philips 22RH540 jest malutki, ledwie 360 x 90 x 205 mm. 2×6.5 W (sinus) i 2x10W (mocy muzycznej). Z tyłu klasyczne w tamtych czasach wejścia DIN5 i wyjścia na kolumny (4ohm) DIN2.

 

     

 

Z przodu audiofilskie szaleństwo: power (z pomarańczową żarówką obok), 3 przyciski z selekcją wejścia, przycisk załączania słuchawek, większa gałka volume oraz trzy mniejsze: balans, wysokie oraz niskie tony.  

A w środku:

  • BC159B Silicon NPN Power Transistor Gold Pin 
  • BC148 Silicon NPN Power Transistor Gold Pin 
  • BC547B Silicon NPN Power Transistor Gold Pin Pair 
  • BD262/263 PNP Silicon planar darlington transistor 
  • BC149B Silicon NPN Power Transistor Gold Pin 
  • BC158A Silicon NPN Power Transistor Gold Pin

Kolory to czerń i srebro. Brak drewnianych wstawek, bądź nawet ekonomicznej imitacji drewna. Mamy rok 1972! To czasy czarnego plastiku oraz srebrnego plastiku ekonomicznie imitującego aluminium. Nie żyją Jim Morrison, Janis Joplin i Jimi Hendrix. Za 5 lat rozpocznie się krótka era punk rocka. I ten Philips jest jakby zapowiedzią tej ery. 

A little less information, a little more action, please

To parafraza wielkiego hitu Elvisa Presleya. W przypadku Philipsa 540 i jego punkrockowego wyglądu niemal wszystko się zgadza. Nie ma tutaj loudnessowych fajerwerków. Żadnego pudrowania wysokich i niskich tonów. Żadnych filtrów. Przy pierwszych dźwiękach tego wzmacniacza naturalnie idziesz podkręcić gałkę głośności, bo nie zabija cię ani sycząca góra, ani pełzający bas. Jest za to bardzo dużo, zwykłego, robotniczego środka, codziennego chleba, dzięki któremu żyjesz. 

W pierwszej chwili masz ochotę wyłączyć tego mało urodziwego maluszka i wpiąć coś z tzw „klasą”, ale klasa zaczyna się mieszać z klasowością, klasowość z blichtrem i oszustwem. I po godzinie słuchania, kiedy ucho zaadaptowało się do przekazu pozbawionego tych wyśrubowanych, laboratoryjnych skrajów pasma zdajesz sobie sprawę, że kiedy dostajesz mniej informacji, masz więcej chęci do działania. Bardziej skupiasz się na muzyce, a nie efekciarstwie sprzętu. Brzmienie pozbawione skrajów pasma to nie wada – to cecha. Nadmiar przekazu już ci nie przeszkadza i z łatwością łapiesz atmosferę muzyki. 

Atmosfera. Kiedyś, bardzo dawno temu, zripowałem sobie płytę demonstracyjną Chesky Records pokazującą w kilkunastu krokach jak oceniać sprzęt. Płyta składała się najpierw z wykładu, a potem ze ścieżki dźwiękowej ilustrującej wykład. Myślę, że jakbym włączył ją dzisiaj doznałbym tego samego co wtedy czyli:

  • EGO:ooooo tak, zajebiście, właśnie dokładnie to słyszę na moim sprzęcie!
  •  JA” W UKRYCIU: „jprd, nie kumam co tam mam usłyszeć, ale jest zajebiście” 

Jednym z parametrów oceny sprzętu była właśnie „atmosfera„. Do dziś zastanawiam się co autor miał na myśli, chcąc narzucić nam jaka atmosfera jest dobra a jaka zła, czyli nieaudiofilska. Może jest jakiś wspólny mianownik atmosfery, którą uważa się za dobrą, ale czy dla punkrockowca będzie dobra taka sama atmosfera jak dla fana wczesnego Scootera? 

Dla mnie ten Philips 540 robi bardzo dobrą atmosferę do nieangażującego słuchania. Jest totalnym przeciwieństwem Saby Meersburg G. Zaczyna zniechęcająco, ale z czasem wciąga. Napiszę jeszcze raz to samo, co kilka dni temu pisałem o Celestion Ditton 15 – kiedy ucho otrzymuje przekaz w mniejszej amplitudzie – ma szansę bardziej skupić się na niuansach, kiedy nie jest nachalnie atakowane pełnym spektrum – zaczyna odbierać środek z większą czułością. 

Paradoksalnie, w tym punkrockowym wpisie, to nie London Calling – The Clash ani Seventen Seconds – The Cure, (których dziś słuchałem) brzmią najlepiej. Największe zaskoczenie robi na mnie ta najlepiej nagrana muzyka, ta w 100%-tach tzw. audiofilska. Playlisty, które znam na wskroś i słucham do porzygania w każdej nowej konfiguracji sprzętowej w poszukiwaniu punktu odniesienia. I właśnie paradoksalnie, to nie wyciskanie ostatnich kropel możliwości z „poszerzania sceny”, których oczywiście Philips nie robi, dało mi przyjemność, ale coś kompletnie odwrotnego: ograniczenie informacji. Oczekujemy, że każda kolejna konfiguracja sprzętu będzie nas bardziej i bardziej bodźcować, a okazuje się, że receptą na nowe doznania, może być … radykalne zmniejszenie bodźców. 

Taki jest Philips 22RH540. Mały, niepozorny wzmacniacz grający małym i niepozornym dźwiękiem. W pełni liniowym, eleganckim i poprawnym, ale pozbawionym cyrkowych skrajów pasma. Idealny materiał na żonę. Niesprawiedliwość tego świata polega na tym, że na takie dziewczyny statystycznie mało kto zwraca uwagę.