
Byłem dziś w kinie na filmie Springsteen: Deliver Me from Nowhere. Film opowiada historię Bossa pomiędzy ostatnim koncertem trasy The River a momentem wydania albumu Nebraska.
A ja – w tej doskonałej koincydencji z filmem – od kliku dni słucham kolumn, o których brzmieniu można powiedzieć dokładnie to samo, co o albumie Nebraska.
Kulisy powstania albumu
Płyta Nebraska Bruce’a Springsteena to jeden z najbardziej niezwykłych i legendarnych albumów w historii rocka – surowy, intymny i mroczny. Jej kulisy to fascynująca historia o przypadku, artystycznej odwadze i świadomym odejściu od typowych standardów muzyki popularnej.
Powstała jako demo

Springsteen nagrał album Nebraska sam w domu, w styczniu 1982 roku, na czterościeżkowym magnetofonie kasetowym Teac. Chciał po prostu przygotować surowe demo dla zespołu E Street Band, żeby potem dopracować piosenki w studiu. Nagrywał w swoim domu używając taniego mikrofonu, harmonijki, gitary akustycznej
Gdy Springsteen spróbował zagrać te utwory z zespołem, okazało się, że zniknęła ich magia. Surowość, cisza i intymność oryginalnych nagrań nadawały im niezwykły klimat. W ten sposób kaseta demo została oficjalnym albumem. Zremasterowano ją tylko minimalnie, by dało się ją wydać na winylu.
Bardzo fajnie pokazana jest w filmie „walka” o wydanie oryginalnego nagrania. W sumie o tym jest cały film, bo oczywisty romans jest dodany na siłę, aby drugie połówki zabrane do kina miały jakiś punkt zaczepienia i nie chciały wyjść z seansu w połowie 🙂
Wracając do technikaliów, Springsteen próbował nagrać Nebraskę również elektrycznie, w studio, zarówno z całym bandem, jak i z gitarą i fortepianem. Ale każda próba dokonania tego z zachowaniem technicznej sterylności gasiła całą magię i klimat domowej sesji na czterościeżkowcu Teaca.
Można powiedzieć, że Nebraska to pierwsza profesjonalnie wydana płyta lo-fi – i to właśnie stało się częścią jej uroku.
SABA Freudenstadt E + głośniki z zestawu

O tej lampie pisałem już tutaj. Ale kilka dni temu pierwszy raz posłuchałem jej z dedykowanymi kolumnami. Może nie tyle dedykowanymi, ale sprzedawanymi w zestawie i nie kolumnami, ale takimi najtańszymi pudełkami z ażurowym tyłem i jednym owalnym głośnikiem szerokopasmowym.
Te głośniki dostałem w gratisie kupując inny sprzęt. Nie protestowałem, ale też nie spodziewałem się niczego szalonego. W czwartek, kiedy je odebrałem – miałem podłączyć tylko na chwilę aby sprawdzić czy grają i ukryć w garażu na lata.
No i podłączyłem.
No i grają.
I grają do dziś. Trzeci dzień z rzędu.
Tak wygląda to w katalogu (na dole strony)

A tak w rzeczywistości:

LO-FI czy HI-FI?
Te głośniki mają niebywały urok. Są dokładnie takie jak Nebraska – Bruca Springsteena. Są małe, lekkie, nie mają w sobie teoretycznie nic z audiofilskiego sznytu, ale ten czarny owal, nazywany blackcone, gra tak blisko ciebie, tak intymnie, tak czule, że nie jesteś w stanie nic w nich poprawić. Próba dodania im więcej basu, albo więcej góry, albo powiększenie skrzynek, lub próba ich wygłuszenia, zamknięcia.. To wszystko może tylko i wyłącznie zepsuć ten klimat.
Można ich słuchać godzinami, całymi dniami a może i tygodniami. Bez zmęczenia, bez poczucia, że czegokolwiek w muzyce brakuje.
Te kolumny nie mają swojej nazwy, jedyny numer, który je charakteryzuje to 5998.250.003 napisany na głośniku. Wpisując w google informacji jest niewiele. Pokazuje to jednak potencjał głośników SABY lat 60-tych…, że takie taniutkie głośniczki od zestawu z radiem grają tak, że robią zamieszanie w głowie… Trzeba się poważnie pochylić nad tym tematem.


