To jest jeden z czterech muszkieterów według Reduktora Szumu. Cała czwórka to: NAD 3020 (produkowany od 1978 roku), Audiolab 8000A (1983), Musical Fidelity A1 (1985) oraz tytułowy Pioneer A-400 (1991). Wszystkie pochodzą mniej więcej z tej samej epoki, wszystkie były raczej budżetowymi wzmacniaczami i wykazywały się (podobno) neutralnością reprodukcji dźwięku na poziomie dużo droższej konkurencji. Dlatego przywykła do nich etykieta tzw. „giant killers”.

Moja wędrówka po ścieżkach vintage audio na przełomie tysiącleci zaprowadziła mnie do NADa 3020, którego kupiłem wtedy za 200 zł i mam go do dziś. Audiolaba miałem tuż przed startem tego bloga, ale sprzedałem ponieważ dublował mi w pewnym sensie brzmienie Creeka 4040s2 i uznałem, że do tego drugiego sięgać będę częściej. Musical Fidelity A1… od 20 lat staram/starałem się go kupić, ale zawsze coś mi nie pasowało, albo moment, albo stan, albo odległość…. dosłownie kilka razy miałem go w koszyku, ale mózg nie wysłał sygnału do palca, aby nacisnął red button „kup teraz”. A Pioneera A-400 nawet nie chciałem mieć… Zadziałał tutaj bunt przed niespełnionymi PRL’owskimi marzeniami, aby mieć taką czarną wieżę, na 42 cm szeroką, składającą się z wielu klocków: wzmacniacz, magnetofon 3head, CD, tuner… Ile razy chodziłem do PEWEXU je oglądać: Sony, Technics i Pioneer – trzej królowie japońskiego audio, tak samo niedostępni jak BMW, Mercedes i Audi. Kupowałem wtedy za 1 dolara kasetę TDK A90 albo jak był lepszy miesiąc i więcej butelek znalazłem w rowie i oddałem do skupu to TDK SA90. I wracałam autobusem, albo wskakiwałem na tylne siedzenie Fiata 126p i wracałem do domu aby odpalić swoją Unitrę AT 9010.
Harbour of Tears
„To będzie chyba najszybciej kupiony i sprzedany wzmacniacz z mojej kolekcji” – napisałem do Kamila chwilę po tym jak go rozpakowałem. Powód kupna na początku wydawał się (również mi) oczywisty. Posłuchanie, posmakowanie legendy przełomu 80/90, nabycie wiedzy własnym zmysłem słuchu i pogonienie w świat. Miałem wrażenie, że jestem za daleko na ścieżce vintage, za wiele ciekawych rzeczy słyszałem, aby szczególne pochylać się i pielęgnować A-400-tkę.
„Harbour of Tears” użyty w nagłówku odnosi się do portu w Cóbh Harbour w Irlandii. Był to ostatni skrawek irlandzkiej ziemi, który widziały setki tysięcy emigrantów, opuszczających wyspę w poszukiwaniu lepszego życia, często na zawsze żegnając się z rodziną i ojczyzną. Stąd potoczna nazwa „Port Łez”. Przepiękną płytę o tym tytule nagrał zespół Camel (a ja miałem zaszczyt być w Sali Kongresowej na koncercie właśnie trasy Harbour of Tears).
Ocean wzruszenia. Kiedy włączyłem A-400 coś mnie zakuło w sercu i kazało iść do garażu po decka Pioneer CT-S410. Kupiłem go 5 lat temu aby przesłuchać pudła kaset, które musiałem zabrać z rodzinnego domu wystawionego na sprzedaż. Trzy głowice, na wypasie 🙂 Prawie równolatek A-400. Czwórka w nazwie, czyli niemal do serii. Wygrzebałem dwie kasety TDK-SA 90. Na pierwszej nagrane The Wall – Pink Floyd, a na drugiej Colour of Spring – Talk Talk i Treasure – Cocteau Twins.

Pierwsze takty strony nr 2 The Wall:
Hey, you, out there in the cold
Getting lonely, getting old
Can you feel me?
Napisałem wcześniej, że celowo nigdy nie kompletowałem sobie zestawu marzeń z czasów gdy mogłem tylko patrzeć na niego przez szybę… Bunt przed niespełnionymi marzeniami… Jednak czuję jak coś we mnie pęka, teraz, w tym momencie. Jakbym po 35 latach wracał do Cóbh Harbour.
Wsiąkam w brzmienie swoich kaset sprzed 35 lat. Robię długie przerwy między kolejnymi zdaniami. Zatrzymuję się i słucham. Wszystkie pomysły na zrecenzowanie wzmacniacza Pioneer A-400 legły w gruzach. Zniewala mnie brzmienie kasety. To jest takie inne, takie jednocześnie niedoskonałe, niesterylne, ale otoczone najlepszymi systemami aby powyciągać ile tylko się da.

Może błąd robią wszyscy, którzy próbują oceniać Pioneera A-400 i jemu podobne wzmacniacze w połączeniu ze sterylnym DACiem? Może on jest stworzony do grania z właśnie z kasetą? Rok 1991, kiedy A-400 został wypuszczony na rynek to okres tuż po apogeum dystrybucji muzyki na kasetach. Sprzedaż kaset osiągnęła szczyt około 1989-1990 roku, utrzymując dominującą pozycję na rynku aż do 1993 roku, kiedy to ustąpiła płytom CD.
Kolejna kaseta i wsiąkam głębiej i głębiej.
„Kamil, to nie będzie najszybciej kupiony i sprzedany wzmak z mojej kolekcji„.
Jak pisali o nim w prasie?
The What HIFI? wspomina ten wzmacniacz dość często. Nie jest to więc tylko zasługa naszego rodzimego Reduktora, że Pioneer A-400 zaliczany jest do galerii sław.
Tak piszą nim w artykule Hall of Fame: the best hi-fi of the 1990s

Pojawienie się Pioneera A400 na początku lat 90. było niczym trzęsienie ziemi na rynku budżetowych wzmacniaczy. Oferował on połączenie detali, zwinności i dynamiki, do których niewielu rywali mogło się zbliżyć, a wszystko to zamknięte było w elegancko wykonanej obudowie.
Wpływ tego wzmacniacza zmusił konkurencję do powrotu do desek kreślarskich, wymuszając gruntowne zmiany na całym rynku budżetowym. Wszyscy, od Arcam i Cyrus, aż po Denon, musieli odświeżyć swoje produkty, by móc rywalizować, ale nawet wtedy mieli trudności.
Sam Pioneer również miał problem, gdy przyszedł czas na zastąpienie A400 – kolejne modele nigdy nie potrafiły uchwycić tej magii, co oryginał. Słyszeliśmy zestawy, w których Pioneer był zestawiony z zaawansowanymi źródłami i kolumnami, a mimo to wychodził z tego obronną ręką – niewiele budżetowych produktów ma takie możliwości.
Jedyną wadą była nieco cienka równowaga tonalna, która wymagała ostrożnego doboru pozostałych komponentów zestawu, aby wzmacniacz mógł w pełni zabłysnąć. Jeśli to się udało, A400 potrafił wynagrodzić słuchacza jak mało który sprzęt w tej klasie.
Doczytałem również, że skoro A-400 był opisywany jako wzmacniacz o brzmieniu jasnym i dynamicznym, oznaczało to, że najlepiej współpracował z kolumnami o cieplejszym, łagodniejszym i pełniejszym brzmieniu, które tonowały jego jasną górę pasma i dodawały „masy” do basu. W tamtych czasach łączono go z Eposami ES11 (kiedyś p-r-a-w-i-e je kupiłem), Mission czy Wharfedale – czyli kolumnami o „brytyjskim” charakterze dźwięku.
Moje Pioneery CS-53 takie właśnie są. One, oraz źródło w postaci kaseciaka całkowicie niweluje objawy ostrości na górze. Bas nie jest porywający. Ale tutaj, wśród całej brygady niemieckich wzmacniaczy z lat 60/70 wiedziałem, że ciężko będzie znaleźć podejście do rywalizacji. Niemieckie piece kupują słuchacza konturem i barwą, a gdy trafi się taki zawodnik jak SABA Studio 1 Automatic, to zabawa się kończy po pierwszej minucie. Pioneer A-400 gra zupełnie inaczej, startuje w innych zawodach on stara się mierzyć z suchotnikami ze swojej epoki, oraz suchotnikami z epok, które dopiero mały nadejść (np. Primare A20 – chyba „najcieńszy” wzmak jaki stał u mnie w pokoju)
Pioneer A-400 zaliczony został także do The best 19 stereo amplifiers of What Hi-Fi?’s lifetime
Piszą tutaj bardzo podobnie:
Wzmacniacz Pioneer A400 był tak dobry, że kolejnym modelom nigdy tak naprawdę nie udało się odzyskać jego istoty. A400, potrafiąc wytwarzać doskonałą szczegółowość, zwinność i dynamikę, sprawiał, że rywale drapali się po głowach, a ich własne próby dorównania Pioneerowi kończyły się fiaskiem.
Nawet w połączeniu z wysokiej klasy źródłami i głośnikami, A400 stawał na wysokości zadania. Niewiele było budżetowych komponentów o takich możliwościach.
Testów ciąg dalszy
Przepiąłem na Dittony 44, ale pozostałem przy kasecie. Pierwsze wrażenie nie jest już jednak dobre. Mimo, że Dittony potrafią zerwać z siebie koc wydobyć naturalny ogień – na pewno partnerem do tańca nie jest Pioneer A-400 w połączeniu z CT-S410. Jest tak jak się bałem, że będzie cały czas. Czyli sucho i … aż za mało detalicznie.
Ale wymiana źródła z kasety na DACa zmienia sytuację diametralnie. Pojawiają się detale, a wraz z nimi znika suchość. Zaczynam przeczyć sam sobie, bo na początku pisałem o kasecie, jako idealnym nośniku testowemu dla tego wzmacniacza, ale teraz zmieniam zdanie – liczy się trójkąt: źródło-wzmocnienie-kolumny. Eureka 😀
Ocieram więc łzę wspomnień starych czasów i włączam playlistę ze Spotify. Basu wciąż brakuje, Pioneer A-400 nie ma żadnych regulacji. Pure direct 🙂 Ale powtórzę raz jeszcze – basu brakuje, ponieważ wiem ile mają go niemieckie wzmacniacze o 20 lat starsze od tego Pioneera. Są ludzie, którzy słuchają muzyki jeszcze dłużej niż ja, i dopiero kiedy pożyczam im zwykłego Telefunkena Conterto, albo Elaca 2000T otwierają im się szeroko oczy i uszy ze zdziwienia co potrafią ich kolumny, które od 5 czy 10 lat grają z NADem albo Yamahą.
Pioneer A-400 staje po stronie NADa i Yamahy. Nie jest Niemcem i nie jest w stanie go udawać. Za to bez problemu może założyć sweterek w serek i udawać angielskiego gentlemana prosząc o herbatkę o 5 p.m. Trochę przypomina mi Audiolaba 8000A, ale to tylko próba odtworzenia dźwięku ze wspomnień. Gra jakby trochę jaśniej i czyściej niż NAD 3020, ale z zachowaniem tzw. słuchalności, czyli nie wchodzi w skrajnie analityczne i w efekcie drażniące brzmienie.
35 lat temu popłakałbym się ze szczęścia gdybym go miał.
20 lat temu byłby przez lata moim wzmacniaczem nr 1 i dziwiłbym się dlaczego nowe Cambridge Audio z salonu hifi gra gorzej.
5 lat temu zagrzałby miejsce przynajmniej na pół roku i nie miałbym potrzeby nic zmieniać
2 lata temu spędziłbym z nim kilka tygodni zastanawiając się czy gra lepiej niż Creek 4040s2.
Creek też ma mizerny bas, cudowną przestrzeń i śliczną aksamitną górę. Może przy głośniejszym słuchaniu Pioneer zagrałby lepiej, ale ja z głośniejszego słuchania rzadko korzystam. Ja 98% czasu słucham cicho lub średnio cicho. Może dlatego jestem fanem loudness? 🙂 Rozwinę jeszcze „mizerny bas”. On ma wszystkie cechy, które powinien mieć – jest sprężysty, jest ładnie ucięty, tam gdzie ma być ucięty, brzmi naturalnie, tylko… jest za cichy, niestety nie ma masy… albo Dittony potrzebują więcej prądu na dole.
Jaki będzie jego los dzisiaj? Czas pokaże 🙂
Epilog

Wydaje mi się, że złapałem na czym polegał fenomen tego wzmacniacza. On trafił doskonale na swoje czasy. Wyrósł na postapokaliptycznych zgliszczach po złotej epoce HI-FI. Na ziemi trawionej przez dekadę pomysłami chytrych księgowych i przez handlowe sztuczki, aby sprzedać jak najdrożej i jak najwięcej obudowy, a najmniej w środku. To były czasy gdy tanie audio brzmiało tanio, gdy wielkie marki albo upadły, albo sprzedały logo albo honor, czyli pogodziły się, że muszą grać w tę handlową grę.
I na takim zubożałym świecie, nagle pojawia się wzmacniacz ze średniej półki, który gra przyzwoicie. Wystarczyła zwykła konstrukcyjno-księgowa uczciwość aby stać się legendą, giant-killerem.

Niestety przełom lat 90 tych to najnudniejsze audio i ogrom tandety. Wszystkie tego typu wzmak grają bez emocji i na jedno kopyto. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Wtedy płaciło się za znaczek, zdalne sterowanie, wyświetlacz a nieza dobry dźwięk. A400 nigdy nie miałem ale nawet nie chciałbym go mieć . Zresztą nie lubię marki Pioneer:)
Ja akurat mam zero emocji do marki Technics. Ale z Pioneerem dobrze zacząłem, bo mój pierwszy wzmak/ampli to SX-440. Lata 69/70… zachwycający wygląd (tzw. tani McIntosh), granie średnie, ale pamiętaj, że średnie z przełomu 69/70 jest 100x lepsze, ciekawsze, emocjonalne niż z przełomu, o którym sam piszesz, czyli 20 lat później.
…
po dłuższej chwili doszło do mnie, że wyparłem z pamięci SX-450, który miałem jeszcze wcześniej i grał bardzo bezjajecznie 😉