Philips F9416 – Hunting High & Low

Kolumny głośnikowe w latach 80-tych stały się lżejsze. Oczywiście sprawiła to ekonomia. Wykonane z gorszych jakościowo komponentów, mniej sztywne, brzmiące kartonowo. Łatwo wpaść w takie uproszczenie. Ale też jest w tym dużo prawdy. Philips F9416 wypatrzyłem w moim ulubionym komisie meblowym w Sopocie. Stały tam już ponad miesiąc i odstraszały popękanymi zawieszeniami piankowymi na głośnikach basowych. Z drugiej strony robiły wrażenie cyberpunkowo-synthpopowym designem. Duże skrzynie, 57 litrów, 3 głośniki plus membrana basowa – ale z półki zdjąłem je jakbym wyjmował zwykłą książkę.

Philips F9416

Popatrzyłem na nie, rozsądek mówił mi, że nic z tego nie będzie, że to tylko ciekawostka, że nie mają prawa nauczyć mnie czegokolwiek, nie dostanę od nich nic poza rozczarowaniem… Wiem to, wiem że tak będzie, ale mam ogromną słabość do lat 80-tych. Jako dzieciak nasączany byłem synthpopem, Duran Duran, Pet Shop Boys, OMD, Spandau Ballet, Ultravox, Depeche Mode. To były dźwięki na granicy pamięci i świadomości kilkulatka i tam pozostały na zawsze. Tak samo jak hejnał mariacki grany w każde południe w PR1…

Nie musiałem sam siebie namawiać dwa razy i bardzo szybko wyjechałem z komisu w parą Philipsów F9416.

Wymianę zawieszeń zleciłem w Acoustic Kolbudy i po wakacyjnej przerwie odebrałem wczoraj całkowicie sprawne głośniki.

Ja widać na powyższej tabeli pobranej z hifi wiki, F9416 to najwyższy model z serii produkowanej w latach 1982-84. Spora, trójdrożna kolumna głośnikowa wspomagana membraną bierną.

W katalogu Philipsa każą ją łączyć z najwyższym z serii wzmacniaczem F4516. Poszukałem na portalach sprzedażowych, czy czasem go nie ma ktoś na sprzedaż w sensownej cenie. Znalazłem tylko jeden egzemplarz w Niemczech, do tego nie-tanio i odpuściłem. Co ciekawe miałem kiedyś jeden z niższych modeli z tej serii F4212 i tutaj go opisałem.

Odsłuchy

Rozpocząłem je wczoraj. Sporo opisałem we wcześniejszym wpisie tutaj. Po rybim oku, już po publikacji tamtego wpisu podłączyłem je jeszcze to Telefunkena V201a i … było bardzo źle. Każdy ciągnął w swoją stronę i kompletnie to nie brzmiało. Chaos niczym strategia wyścigowa Ferrari w F1.

Ale na koniec dnia wypróbowałem jeszcze jednego zawodnika. Trochę mocniejszego prądowo Kenwooda KR-5400.

I zostałem z nim.

Mam wrażenie, że w latach 80-tych nastąpiło mocne „japonizowanie” każdego sprzętu, również europejskiego. Mimo, że na Philipsach stoi jak byk Made in Belgium to jednak jest w nich sporo ekonomicznego uproszczenia, które cechowało wojnę na rynku audio lat 80-tych, gdzie europejskie firmy musiały albo upaść, albo się sprzedać, albo nawiązać walkę z krajem kwitnącej wiśni przez obniżenia jakości własnych produktów. I właśnie takie „zjaponizowane” kolumny Philipsa odnalazły sporo synergii właśnie z japońskim Kenwoodem. Nie wykluczam też mojego zmęczenia przepinaniem kabli i ogólnego obniżenia oczekiwań, ale zakończyłem dzień słuchając tego duetu przez kilka godzin.

Rozważałem jeszcze kwestię wpływu repertuaru. Przez godzinę słuchałem wyłącznie muzyki z lat 1982-84 czyli dokładnie takiej, która byłą grana w radio, gdy kolumny Philips F9416 stały na półce w sklepie. Zatrzymałem się na dłużej na Frankie Goes to Hollywood – Welcome to the Pleasuredome i grało specyficznie, ale dobrze. Używając słowa „specyficznie” mam na myśli właśnie taką związaną szczególnie z latami 80-tymi robo-precyzyjność i dehumanizację dźwięku. W połączeniu z romantyzmem melodii „Frankiego” zagrało to miksem, który chwyta miłosnym uściskiem każde serce nasączone semi-plastikową poetyką lat 80-tych.

Innym przykładem tego typu emocji jest sposób realizacji np. albumu I’m Your Man z 1988 roku – Leonarda Cohena. Apogeum kompozytorskie mistrza zestawione z semi-plastikową realizacją.

Dygresja

Jestem psychofanem Petera Hammilla. W roku 1988 nagrał on album In a Foreing Town, zaś dwa lata później Out Of Water. Oba z nich to mieszanka romantycznych melodii oraz plastikowej, technicznej, wręcz płaskiej realizacji. Takie były czasy i tak te płyty wtedy miały brzmieć. Jednak bardzo szybko ich sposób realizacji „zestarzał” się. Kilka lat temu, po ponad 30 latach od ich wydania Peter Hammill postanowił je nagrać/zmiksować od nowa. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nowe wydania funkcjonowały na rynku jako specjalne wersje tych płyt, ciekawostki, tak samo jak Redux – Dark Side of the Moon.

Jednak w tym przypadku muzyczna „cancel culture” poszła za daleko. Na streamingach nie można znaleźć oryginalnych wersji albumów!! Próbując kupić CD – również dostępna jest tylko nowa wersja. To tak jakby ktoś stwierdził, że Mona Lisa AD 2025 powinna wyglądać inaczej i usunięto by z netu jej wszystkie oryginalne reprodukcje zastępując nowymi. I tak samo w Luwrze, oryginał do lochu, a na wystawę nowa wersja.

W mojej opinii za takie pomysły powinno się iść prosto do piekła.

Podsumowanie

Philips F9416 nie są kolumnami do słuchania jazzu i wokali, aczkolwiek z Kenwoodem KR-5400 również jazz zagrał znakomicie, tak samo i audiofilskie plumkanie, które jak wiadomo – zawsze gra znakomicie i sprzedawcy sprzętu doskonale wiedzą jakim wysublimowanym plumkaniem złamać klienta aby kupił sprzęt za miliony a potem dziwił się w domu, że mu nie gra jak w salonie.

Philips F9416 nie są również kolumnami do robienia hałasu i głośnego grania. Do tego o wiele wiele lepsze są Martanz HD-680. Podobne lata, podobna paździerzowa skrzynia, ale generują meeeega dyskotekę 🙂

Aby jednoznacznie określić do czego mogą służyć kolumny Phlips F9416 musiałbym zestawić je ze wspomnianym na wstępie dedykowanym wzmacniaczem Philipsa. Wtedy będę widział/słyszał cały kompletny garnitur dźwięku, który narodził się w głowach inżynierów i księgowych Philipsa AD 1982.

W chwili obecnej mogę mieć tylko podejrzenie. A jest ono takie, że te kolumny miały być duże, musiały konkurować cenowo z tańszą japonią, musiały być wizerunkowo z efektem „wow”, no i musiały się odnajdować w poetyce aranżacyjnej i produkcyjnej muzyki pierwszej połowy lat 80-tych.

Dodaj komentarz