
Nie musiałem długo czekać. Filtr ustawiony na słowo „Rega” bardzo szybko zapalił się na żółto i wszystko ponownie było w moich rękach. Rega P6 Cena była niewiele droższa od rynkowej, teoretycznie skłaniało to do próby negocjacji, ale… jakoś czułem, że po prostu nie wypada. Umówiłem się pojechałem do Gdyni. Dwie godziny, które spędziłem w domu właściciela tej Regi, starszego Pana, po rozwodzie, w okolicach emerytury, nie muszącego nic nikomu udowadniać, ani też nic szczególne porządkować, czy iść na jakiekolwiek kompromisy (dlatego wspomniałem, że po rozwodzie 😉 ), były to dla mnie jedne z najbardziej chłonnych w dźwięki i „wiedzę w pigułce” chwil w audiofilskim życiu.
Zaczęło się od klasycznej kawy parzonej po turecku. Siedzieliśmy w kuchni, a zza otwartych drzwi do pokoju płynęły pierwsze dźwięki. Opowiedzieliśmy sobie naszą skróconą historię, aby zrozumieć w jakim punkcie i z jakiego powodu nasze drogi się właśnie tutaj krzyżują. Strona A płyty skończyła się i właściciel Regi pospiesznie udał się do pokoju aby manualnie podnieść ramię i zmienić stronę. Tak minęło pierwsze 20-25 minut.

Pokój nie należał do wybitnie audiofilsko urządzonych. Nie pasował do mojego rozmówcy, który raczej był dandysem pokroju Bryana Ferry o nienagannych manierach i uporządkowanym życiu. Nie było drogich ustrojów akustycznych w pokojach wykończonych w marmurze. Nie było podstawek pod kable z drewna mahoniowego polaryzowanego zgodnie z osią Jowisza.

– Ja naprawdę miałem wszystko… miałem sprzęty w cenach mercedesa – tłumaczył się mój rozmówca (Mercedes nomen omen stał na podjeździe) – ale to nie grało, to nie miało tego klimatu…
Na środku banalnie zaaranżowanego pokoju stała Rega RP6. Okna zasłaniały długie zasłony, na podłodze leżał dywan a nim końcówka amerykańskiej marki Hafler, preamp lampowy Manley Shrimp oraz dwa płaskie prostopadłościany – „kolumny” planarne marki Magnepan – seria najprawdopodobniej MG2.6 – ale nie jestem już tego pewny po czasie.

– Proszę usiąść – zapadłem się w centralnie usadowionej kanapie
Kolejne półtorej godziny wstrząsnęło mną w sposób podobny do tego, gdy 25 lat wcześniej pierwszy raz byłem w salonie audio i słuchałem markowego sprzętu. Półtorej godziny, które położyło na mnie stygmat zakupu dokładnie takiej samej konfiguracji. Pan Krzysztof położył na talerz kilka płyt. Wśród nich
- Clif Richard – album z 1962 roku
- Gregory Porter
- Buddy Guy
- Diana Krall
Gregory i Diana to wiadomo – elementarz podczas prezentacji, gdy chcesz sprzedać sprzęt, ale Cliff Richard był czymś kompletnie nieoczywistym, a zagrało to tak, że dosłownie poczułem wspomnianą polaryzację równoległą z Jowiszem mimo totalnego braku audiofilskich gadżetów. To było w tamtym momencie absolutnie najlepsze brzmienie jakie słyszałem w życiu!
REGA P6 była wyposażona we wkładkę Denon DL-110 MC. To wkładka niby typu moving coil, ale wysokoprądowa – można jej słuchać na preampach MM. Idealnie jednak byłoby ustawiać preamp zworkami „na ucho” i taką możliwość ma zakupiony przeze mnie kilka dni później Moon 110LP V2.

Kiedy kilka dni później stał już u mnie cały komplet czyli:
- Denon DL-110 MC (polecany mi 15 lat wcześnie na forum audiostereo, o czym wspomninałem dwa wpisy temu)
- Rega P6
- Moon 110LP V2
- Electrocompaniet ECI5
- Infinity Renaissance 90
- oraz równolegle połączony jako DAC – Topping D70,
i kiedy kupiłem winyl Gregorego Portera, ten sam, który słuchałem u Pana Krzysztofa i posłuchałem do symultanicznie z Tidala przez Toppinga oraz analogowo przez opisany tor audio to pierwszy raz w życiu, ale tak autentycznie, bez oszukiwania samego siebie, tak z głębi serca i duszy a nie oczekiwań i portfela, stwierdziłem, że WINYL GRA LEPIEJ NIZ STREAMING.

Ale to nie jest tak, że winyl zagra zawsze lepiej niż cyfra. Wręcz przeciwnie. W 95%-tach lepiej gra cyfra. Cała ścieżka dążenia do idealnego dźwięku płyty winylowej jest szalenie niewygodna i bardzo często z góry skazana na niepowodzenie. Wystarczy zużyte, albo nie takie jak trzeba tłoczenie płyty i trafiamy w sam środek staropolskiego przysłowia, że z gówna bicza nie ukręcisz. Po drodze jest jeszcze tak wiele innych elementów do zepsucia, począwszy od kurzu na igle, innej dynamiki utworu na początku i końcu strony płyty z racji fizycznie krótszej ścieżki, złego ustawienia nacisku, wysokości, antyscatingu, fizycznego zużycia igły. Dalej mamy drgania ramienia, stabilność obrotów, jakość wkładki, uziemienie, jakość preampu… i dopiero wtedy wkraczamy do wzmacniacza. Dopiero wtedy dźwięk zaczyna konkurować z tym wypuszczanym z DAC’a.
Minęły prawie 3 lata a ja wciąż nie poszedłem dalej. Wiem, że to ledwie przedsionek winylowego nieba, że warto dać za wkładkę kolejne tysiące aby zbierać kolejne doznania z podłogi. Słuchałem u znajomych zarówno wysokich modeli Clearaudio jak i vintagowych Pionioneerów ważących po 30kg z wkładką za 5k PLN. Fajnie to wszystko brzmiało, ale nie był to już jak kolosalny przeskok, jakego doświadczyłem przechodząc z niebieskiego Ortofona zamontowanego w NAD C558 na jedną z najtańszych wkładek MC od Denona plus Rega P6 i sygnałem płynącym przez preamp Moona.