Magnolia (CPK session no. 2)

Już przy drugim wpisie z cyklu Codzienne Przepinanie Kabli osiągnąłem rekord minimalnej liczby przepięć. Zrobiłem to tylko RAZ – spiąłem SABA Konstanz 16 + Diatone P-610 i nie zanosi się abym tego wieczoru przepinał coś innego po raz kolejny. Od dwóch dni słuchałem SABA Konstanz + Ditton 44, (które wciąż służą jako referencyjne pudełka). Przedwczoraj opisałem moje pierwsze wrażenia, lampowy Konstanz fajny, ale mimo wszystko jest na samym dole szlachetnej listy moich lampowych amplitunerów SABA: SRI 16, SRI 18, Freudenstad E oraz sam Automatic to modele dodające trochę więcej miodu do koktajlu.

SABA Konstanz

Co powinno się podobać – a co się podoba?

To jest filozoficzne pytanie, które powinienem zadać studentom filozofii, których spotykałem wiele razy idąc do Music Mana na Garncarskiej w Gdańsku. I to jest temat przewodni mojego dzisiejszego przepinania, a raczej przepięcia kabli.

SABA Konstanz 16 + Diatone P-610

O Diatone piszę tutaj od kiedy złożyłem je w całość wg. wytycznych z japońskiego manuala. One są wybredne, często zamykają się w sobie i grają płasko i przyziemnie. Ale kiedy wszystko im odpowiada potrafią popłynąć jak fale na Missisipi gdy przetnie ją wzdłuż bocznokołowiec z jazzowo-bluesowym bandem na pokładzie. Czasem robi to Chris Ria swoją gitarą, czasem Rick Wright na syntezatorze. W zupełnie niespodziewanych fragmentach dobrze znanych mi płyt, miękkość pojedynczego tonu zaczyna wykraczać poza doświadczony przeze mnie wcześniej wzorzec.

Tak więc przed zdjęciem z półki spiąłem Konstancję z Diatone P-610. Bez oczekiwań większych niż zwykła poprawność i lekki przechył wskazówki w stronę 'tak’. Miałem kilka kolejnych pomysłów jak dalej spędzić wieczór i jakie kable gdzie przepinać. Ale włączyłem album Wish You Were Here. W pierwotnym zamyśle, aby wysłuchać w skupieniu jak rozwija się Shine On You Crazy Diamond i pójść dalej w połowie utworu. Ale… nie mogłem przestać. Pies spokojnie spał obok, żona na zakupach a dzieciaki u góry. Idealny moment aby szaleć z kablami ale słuchałem i słuchałem. Jak kulinarny krytyk jedzący ratatouille przygotowane przesz szczurka-kucharza.

Czy podoba się to co ma się podobać, czy to co się w danym momencie podoba? To nie był doskonały dźwięk. Brakowało dołu, ale … dół to kwestia ego, kwestia koncertów, dyskotek, prywatek i robienia wow przy znajomych. Czy on naprawdę jest tak potrzebny aby zespolić się w całość z fragmentem ulubionej płyty?

Brakowało też góry. To nie była krystaliczna precyzja, którą wielbią audiofile-milonerzy. Musiałem mocno się skupić, wejść w pewien stan umysłu, trochę jak Ayrton Senna na torze w Monaco. Musiałem wychwytywać wysokie tony poprzez wprowadzenie się w odmienny stan umysłu. Można to nazwać adaptacją ucha.

Wish You Were Here dograła do końca pełne 45 minut.

Następna była Stand Up – Jethro Tull. Czasy liceum, kiedy ją poznawałem. Metodą skojarzeń z lat 1991-95 jako następna odegrana została Śnieżna Gęś – Camel. Kupiłem te dwie kasety najprawdopodobniej tego samego dnia, w tym samym sklepie z pirackimi kasetami nad Motławą.

Kilka dni, tygodni, a może nawet miesięcy później kupiłem kasetę J.J. Cale’a – Troubadour, kupiłem ją dlatego, bo pomyliłem J.J. Cale’a z Johnem Cale’em z The Velvet Underground. Czasy bez internetu opierały się na strzępach wiedzy z Tylko Rocka i oparach fantazji. Dziś przypomniał mi tego artystę Archer w komentarzu do poprzedniego wpisu. Utwór Magnolia z genialnego debiutu J.J. Cale’a. Ale słowo 'magnolia’ idąc ciągiem świadomych i podświadomych skojarzeń to też Magnolia Electric Co. czyli zespół nieodżałowanego Jasona Moliny. Tutaj sowa, tam szop. Klimat ten sam.

Byłem w 2003 roku na koncercie w Berlinie…. rozmawiałem przy barze… mam autografy na kilku płytach.

Wróćmy do Snow Goose – Camel. Wysłuchałem tej płyty w całości w stanie skupienia Ayrtona Senny na Monaco. Konstacja i Diatone w swojej domniemanej niedoskonałości zagrały to tak blisko mnie, jakbym trzymał tę gąskę na kolanach. To nie był szeroki monumentalny koncert. To była intymność na najwyższym poziomie. Przez moją głowę przeszła smutna konstatacja, że nie jestem w żaden sposób nikomu przekazać tych emocji. Gdybym posadził obok siebie tu i teraz jakiegokolwiek audiofilskiego mędrka to obśmiałby mnie od stóp do głów. Że się nie znam, że podniecam się czymś średnim. Nie wiem nawet jak mógłbym argumentować, że jest … inaczej? Nie powinno się podobać a się podoba?

Po raz kolejny doświadczam tego stanu, że to wcale nie z Miss Polonia chcesz siedzieć na ławce nad zbiornikiem retencyjnym, trzymać się za ręce i przyglądać łabędziom. Dużo swobodniej czujesz się z po prostu z fajną, uśmiechniętą dziewczyną. SABA Konstanz + Diatone P-610 jest takim partnerem/partnerką.

(Kupiłem bilety na Patricie Barber w Gdyni.)

Przesłuchałem jej pierwsze dwa albumy w całości. Ale wieczór kończę w pętli z Magnolią J.J. Cale’a. Słucham już po raz 15-sty albo 20-sty i wciąż nie mam dość. Będzie grała do końca tego dnia. Piękny jest ten szop. Dzięki Archer!

Jeden komentarz do “Magnolia (CPK session no. 2)”

  1. „Gdybym posadził obok siebie tu i teraz jakiegokolwiek audiofilskiego mędrka to obśmiałby mnie od stóp do głów. Że się nie znam, że podniecam się czymś średnim. Nie wiem nawet jak mógłbym argumentować, że jest … inaczej? Nie powinno się podobać a się podoba?”

    Na pewno złapałby za rękę i powiedział coś o parzystych harmonicznych.
    Na deser coś o Placebo. A przede wszystkim, wskazał pokój, gdzie jest ciemno…

    Jak argumentować? Nie wiadomo.

    Na argument, że:
    Najczulszym instrumentem pomiarowym jest człowiek.

    Odpowiedzą:
    „My tu mamy instrumenta pomiarowe, wykresy z krzywą itd.”

    No tak, ale ostatnim ogniwem „toru audio” jest człowiek. Bez niego obwód się nie domknie.

    „Pana w ogóle mogło by tu nie być. Pańskie uszy są zbędne. Mamy tu człowieka ze złotymi uszami”

    W moim układzie nerwowym jest miliard połączeń (na których mi zależy) …

    ***

    Zauważyłem, że w ocenach jakości urządzeń audio powszechnie mieszane są ze sobą dwa porządki:

    a) Ten odnoszący się do charakterystyki brzmienia, która wynika z samego projektu obwodu

    b) I ten dotyczący jakości obwodu elektrycznego (komponenty, modyfikacje, optymalizacje)

    Fani porządku „b” szaleją na stronie – Elektroda.

    Fani „a” raczej dryfują w estetyczne introspekcje.

    Ci pierwsi – „b” – uważają, że o jakości reprodukcji dźwięku, decyduje jakość komponentów,
    a za tym stoi już jakiś uniwersalny, zoptymalizowany projekt, który jest matką wszystkich współczesnych projektów (MOAB).

    Ci drudzy mogą wybierać z dziesiątek/setek projektów lat 50/60/70, które na prawdę różnią się od siebie.

    Tutaj charakterystyka brzmienia jawi się jako NOWY LĄD.
    Ze swoją, nie spotykaną nigdzie indziej, przyrodą.
    Bogato inkrustowanymi ścieżkami obwodu i prymitywną topologią.
    Kondensatorami o tolerancji 10%, które – JUŻ – w ramach tego samego projektu
    dawały na różnych egzemplarzach inny SOUND.

    Dla fanów porządku „b” kluczowy jest proces oczyszczania dźwięku – warstwa po warstwie, aż do „gołej kości”. Wszystko, co subiektywne, kolorowe, nieliniowe — musi zniknąć.
    Co ciekawe, sama charakterystyka brzmienia bywa tu produktem ubocznym.
    Jakby dźwięk nie miał prawa być „jakiś” – ma być czysty, i już.

    Rozkład jest znany: https://www.youtube.com/watch?v=yL0CQvXLv9w

Dodaj komentarz