Ja to proszę Pana mam SANSUI !!

„Ja to proszę Pana mam SANSUI !!” – to są słowa, które kiedy słyszysz przez telefon od człowieka zainteresowanego kupnem jakiegoś sprzętu z aukcji, to wiesz, że nic z tego nie będzie. Rozmowa nie ma na celu dopytanie się o parametry techniczne, wizualne, szczegóły wysyłki czy nawet negocjację ceny. Rozmowa, a raczej monolog ma na celu pochwalenie się, że interlokutor należy do plemienia wyższego, do kasty audiofili, którzy słyszeli więcej, wiedzą więcej. A stąd już tylko krok od zwyzywania mnie od pariasów niegodnych wypowiadania się na tematy vintage hifi. Może nie wprost, ale poprzez atak na mój sprzęt, że jest nic nie warty, że obok Sansui nie stał i powinienem się wstydzić, że go wystawiam.

To dlaczego Pan dzwoni, skoro uważa Pan, że to jest taki gówniany sprzęt?” – pytam. W odpowiedzi najczęściej słyszę, że cały ten wstęp był tylko po to, abym poczuł się sprowadzony do parteru i oddał moją SABĘ, Telefunkena czy Celesiony za pół ceny. Oczywiście wliczając wysyłkę po mojej stronie 🙂 W tym momencie widzę oczyma wyobraźni po drugiej stronie twarz Rysia z Klanu w swojej wędkarskiej kamizelce (z pasty o Sumie), kłócącego się o to, która ryba jest królem jeziora. Tak wyobrażam sobie sansujowca.

To oczywiście tylko stereotyp. Tak samo jak w latach 90-tych był nim kierowca BMW. Dużo z tego stereotypu funkcjonuje do dziś, ale powodem tego nie jest auto marki BMW, ale jego kierowca. Według tej logiki odrzucanie Sansui ze względu na stereotyp sansujowca byłoby po prostu głupie.

* * *

20 października 2025 – dotarło do mnie moje pierwsze Sansui, model 1000x. Kupiłem je bo Archer doprowadził mnie swoimi komentarzami do takiego stanu, że wystarczyło tylko nacisnąć cyngiel. Tydzień temu algorytm eBaya wyświetlił mi ofertę, atrakcyjną cenowo, ale z kilkoma haczykami

  1. Sprzedawca, który zazwyczaj dzieli swoje sprzęty na WORKING oraz FOR PARTS ONLY, ten akurat amplituner opisał jako NOT-TESTED.
  2. Sprzęt na żadnym zdjęciu nie był odpalony, w środku mógłby być nawet pusty.
  3. Wizualnie wyglądał jakby ze szrotu, a na wywrotkę ładowany był koparką.

Ale był tani i nikt się nim nie zainteresował przede mną.

Kolejny uśmiech bezsilności zafundował mi dziś kurier, który wręczył OTWARTY karton (taśma była zerwana) z czymś zawiniętym w środku w ledwie kilka warstw folii bąbelkowej. Wyglądało to jakby zawartość wypadła z kartonu i ktoś ją do niego niedbale włożył nie fatygując się nawet aby go zakleić, nie mówiąc o wypełnieniu luzów.

Jednak w środku był ON! Amplituner Sansui 1000X. Skrzynia trochę uderzona z tyłu. Jednak miał wszystkie pokrętła, wszystkie przyciski, nie był trwale pęknięty, połamany, nic nie gruchotało w środku. Ponieważ na zewnątrz było w nocy poniżej zera, musiałem trochę odczekać aby go podłączyć. W międzyczasie zdjąłem obudowę i ….. TYLE martwych pająków w jednym sprzęcie nie widziałem nigdy. Całe kolonie, cały świat pajęczyn, piasku i suchych liści (wyglądały na buk albo grab). Nie mam pojęcia gdzie i ile on stał, ale drewno nie było sponiewierane wilgocią, czyli nie mógł stać na świeżym powietrzu, ale skąd w takim razie piasek i liście w środku?

Czasem znajduję na YT jak jacyś pasjonaci trafiają na oldtimera w starym garażu. Ścierają centymetry kurzu, albo mchu, pompują opony, dolewają paliwa do baku, podłączają nowy akumulator i odpalają staruszka, a ten początkowo mozolnie, z trudem, w obłokach dymu, ale zaczyna pracować, coraz równiej, coraz stabilniej. Dziś ja ze swoim pierwszym w życiu Sansui czułem się podobnie.

Odkurzyłem środek, moim laickim okiem obejrzałem elementy czy nic się nie wylewa, czy nic nie jest spalone, albo urwane. I znalazłem… ktoś najwyraźniej próbował urwać kabel zasilający, bo objemka na granicy tylnej blachy była luźna, a mocno szarpnięty w środku wyrwał cały „kanał” z bezpiecznikiem. Trzeba było to złożyć, skleić i przylutować ponownie.

Potem zająłem się obudową pozwalając części elektronicznej dalej nabierać temperatury.

Kilka godzin później postanowiłem go włączyć.

Zwycięstwo!!! … Co prawda na razie połowiczne, bo nie wybuchł, odpalił się, światełka (nie wszystkie) się zapaliły. Nic nie zaczęło dymić… Wyłączyłem i podpiąłem źródło i kolumny. Zwycięstwo dalej było połowiczne, bo …. jedna kolumna grała normalnie, a druga pocharkiwała, ale poniżej tego pocharkiwania było słychać normalną muzykę, bez zniekształceń. Trochę to wyglądało jak te wspomniane oldtimery odpalane po 50 latach w stodole, najpierw pracują nierówno, głośno, wydają dźwięki przepoczwarzania się, wyczołgiwania się z błota i szlamu, najpierw na leżąco, potem na kolanach, ale w końcu wstają i wydają z siebie ryk zwycięstwa niczym Godzilla.

Kręcąc gałkami, machając przełącznikami góra-dół, testując UKF (tuner łapał całkiem dobrze i w stereo) trafiłem na Taylor Swift w radio. A kiedy gra Tayor, to moja małżonka przybiega niczym miś do miodu. Wpada do salonu i krzyczy: „CO TAK CICHO!?” Podbiega, kręci gałką ostro w prawo i zaczyna śpiewać razem z Taloylorką. Stoję przerażony w bezruchu i sam już nie wiem, czy to pocharkiwanie dalej słychać w kolumnie, czy ten wokalny duet je w całości zagłusza. Utwór się kończy, ściszam radio i … EUREKA… pocharkiwanie zniknęło. Sansui, po mętnym początku, przepchany większym prądem odblokował się i zaczął grać równo i czysto!

Problem na szczęście był w nierozruszanych gałkach i przyciskach. Przełączniki dwóch pętli magnetofonowych potrafiły wyłączyć jeden kanał, balans trochę szalał bez ładu i składu, volume szumiał, mono również wyłączało jeden kanał. Nie użyłem ani kropli „kontatku”, tylko przełączałem i kręciłem, w efekcie można powiedzieć – że wszystko zaczęło pracować jak trzeba. Wymieniłem żarówkę miernika poziomu sygnału radiowego i praktycznie do ideału brakuje tylko jednej żarówki w skali.

Mam wrażenie, że ten 55 latek grał 5-10 lat (napisy przy pokrętłach nie są starte, mechanicznie wszystko ładnie trzyma się całości) potem 30 lat stał w szafie, następnie 10 w garażu, 2 lata pod wiatą gdzie trzyma się drewno do kominka, potem trafił śmietnik, następnie śmieciarka zabrał go na PSZOK gdzieś w Skandynawii albo w krajach Beneluksu (napięcie 220, wtyczka europejska). Na wysypisku wygrzebał go jakiś zbieracz, odstał swoje w kontenerze, został sprzedany na wagę albo za kilka euro, w końcu ktoś dorzucił marżę razy kilkadziesiąt i wystawił na eBay jako NOT-TESTED, zapewne dlatego, bo nie włączał się, gdyż na PSZOKU ktoś (nieumiejętnie) chciał wyrwać kabel.

A teraz jest u mnie 🙂 W ciepłym domu, nakarmiony prądem, z odświeżoną obudową, nowymi światełkami i …. gra tak, że muszę po raz kolejny przewartościować swoje postrzeganie Japonii jako producenta hifi.

W tym wpisie nie zdradzę jeszcze ani słowa więcej o brzmieniu. Zresztą czy muszę pisać coś o brzmieniu? Czy nie wystarczy usiąść na dachu i krzyczeć do przechodzących ludzi: „Ja to proszę Pana mam SANSUI !!

Jeden komentarz do “Ja to proszę Pana mam SANSUI !!”

Dodaj komentarz