Wiesz, co jest najważniejsze?
Tytuł zdradza wszystko. Najważniejsze jest szczęście. W latach 80/90 kiedy słuchałem na Unitrze i Altusach wszystko było 'easy’, liczyła się tylko muzyka, byłem 0% audiofilem i 100% melomanem. Ale potem nastały lata ciemne, zapragnąłem lepszej jakości, ale szukałem tego co mi się podoba bardzo powoli. Ograniczał mnie szklany sufit, którego przez 20 lat nie potrafiłem przebić… można to opisać cytatem z piosenki The Doors – Unhappy Girl
Jesteś zamknięta w więzieniu Zbudowanym przez siebie samą.
To więzienie zbudowałem sam. A pojedyncze cegły w nim można ponumerować taką litanią kłamstw:
- dobry sprzęt audio jest bardzo drogi
- producenci audio z każdym rokiem produkują coraz lepszy sprzęt, bo na tym polega postęp
- sprzęt vintage jest dużo gorszy od nowego, jego atuty są budowane wyłącznie na nostalgii
- trzeba się na coś zdecydować i mieć w domu jeden wzmacniacz i jedne kolumny, bo przecież lepsze wypiera gorsze, więc po co trzymać coś czego się nie słucha?
- inni wiedzą lepiej co Ci się ma podobać
- trzeba bardzo dużo czytać, analizować fora, aby wiedzieć na co wydać pieniądze
Tak wyglądało 20 lat mojego życia:
- Wiecznie niezadowolony z tego co gra u mnie w domu, bo u innych gra jakby lepiej.
- Zmiany sprzętu bardzo rzadkie, poparte w 99% teoretyzowaniem na forach i czytaniu prasy, która również w 99%-tach jest niczym innym jak tubą reklamową.
- Jeden „starannie” wybrany wzmacniacz => jedne „starannie” wybrane kolumny.
- Szalona wiara, że zmiana „mikrododatków”, takich jak ułożenie sztućców na stole oraz stopień wykrochmalenia obrusa wpłynie na smak serwowanego dania.
- Finansowa frustracja…. postrzeganie samego siebie jako zbyt biednego na dobre HIFI, mimo wejścia w wydatki rzędu nowego samochodu niższej klasy prosto z salonu.
Natchnienie
Natchnęło mnie dziś, gdy siedziałem po kolana w kablach i przełączałem wzmacniacze/kolumny i docierały do mnie naprawdę ogromne różnice dźwięku we wzmacniaczach tej samej marki, z tych samych czasów. Lampa SABA Automatic gra inaczej niż Freudenstadt, a Studio IIA to jeszcze inny mroczny german. Ostatnie kilka lat przepinam i przepinam. Nie boję się powiększać stada, kupować i sprzedawać. Nie traktuję pojedynczego zakupu jako tego, który obligatoryjnie musi zmienić moje życie. Dopuszczam porażki, nietrafione zakupy, biorę margines na oszustów, których nie wyczuję wcześniej, oraz sprzęty „sprawne inaczej”.
Cały sukces, całe szczęście, polega na tym, że cały czas eksperymentujemy. Kupujemy, uczymy się, sprzedajemy. Znów kupujemy. I tak w kółko.
To jest istota tej zabawy.
Tyle, że da się ją uprawiać tylko na vintage. Bo tu cena pozwala na błąd, a błąd to najpiękniejsza forma nauki. Gdyby chcieć bawić się tak samo z nowym sprzętem, trzeba by mieć tyle pieniędzy, co Palikot w czasach, gdy jeszcze zamiast wyroków kolekcjonował wzmacniacze, a jego kolekcja audio naprawdę motywowała do głębszych wdechów i wydechów.
A tutaj właśnie nie o pieniądze tu chodzi!!
Vintage daje coś, czego nowoczesny rynek nie potrafi już sprzedać – finansową wolność eksperymentu. Można kupić za 200 zł coś co wygląda jak ze śmietnika (lub wręcz przeciwnie) i zagra tak, że kapcie spadają. A zestawy wzmak+kolumny do 1000 zł przy odrobinie cierpliwości i spostrzegawczości można złożyć naprawdę wyśmienite. Ba! Da się i do 500 zł!
Ale gdzie jest idealne brzmienie?
I może właśnie w tym jest cały sens. Nie w tym, żeby znaleźć „idealne” brzmienie, tylko żeby co jakiś czas powiedzieć do siebie to niecenzuralne „jprd znów jest inaczej!!”. Cała feeria niemieckich wzmacniaczy, angielskich kolumn, Skandynawia, Niderlandy i oczywiście Japonia.
I wtedy, gdzieś pomiędzy legendarnym szumem tranzystorów germanowych a delikatnym trzaskiem przełącznika, przychodzi ta prosta myśl:
Happiness is easy.
Szczęście w audio, to możliwość smakowania, możliwość przełączania kabli. Szczęście to nie dążenie do idealnego, jednego zestawu. Szczęście to muzyczna podróż. Ale ta podróż nie ma końca… bo tam, gdzie wydaje Ci się, że dalej nic już być nie może, okazuje się, że nic podobnego – dalej jest Twoja ciekawość.