Appendix do wpisu nt. MA6

Dopiero wczoraj zrzuciłem Monitor Audio MA6 z moich podstawek. W miedzy czasie połączyłem je jeszcze z Klein+Hummel ES20. Przy K+H w życiu nie powiedziałbym, że MA6 są ciemne. Krystaliczny i szczegółowy ES20 zrobił kawałem magii. Zostawiłem to połączenie na kilka wieczorów i zająłem się słuchaniem całych albumów – a nie przepinaniem kabli.

Wczoraj spiąłem je jeszcze z klasyką gatunku – Sanyo JA-220. Co ciekawe, to doświadczenie potwierdziło moją stawianą w poprzednim wpisie tezę, że MA6 o kilka lat wyprzedziły swój czas i grają one najciekawiej z wzmacniaczami z lat 80, o neutralnym zacięciu.

Poniżej zapis takiego mariażu:

Monitor Audio MA6

O tym, że istnieje taka firma jak Monitor Audio wie chyba każdy, kto interesuje się światem audio. Można ją traktować jako firmę nowoczesną, prężną, widoczną w salonach audio i prasie. Marketingowo robi chyba dobrą robotę, bo plasuje się na półce średniej, może nie trafia do klientów z najzasobniejszym portfelem, ale za to do sporej liczbowo grupy „aspirujących”. Sam (w czasach pre-vintagowych) kilkukrotnie zastanawiałem się nad kupnem czegoś z linii Silver albo Gold. Wielokrotnie też kupując coś na OLX pytałem „z czym u Pana grał ten wzmacniacz?„, kilkukrotnie odpowiedź brzmiała: „z Monitor Audio

Autodefinicja

Gdy wejdziemy w zakładkę „O nas” na oficjalnej stronie Monitor Audio, komunikat jest prosty i bije w oczy:

Monitor Audio nie jest marką retro i nie ma czasu na nostalgię.

Czytaj dalej →

Camel – 06.04.1997 – trasa „Harbour of Tears”

Rozpoczynam nowy cykl na moim blogu: koncerty.

Camel - Harbour of Tears

Jestem rocznikiem 1977. Byłem za młody aby być na trasie Clutching At Straws – Marillion w gdańskiej Hali Olivii. Generalnie również przez cały początek lat 90-tych byłem za młody aby samodzielnie jeździć na koncerty. Żelazna kurtyna, choć politycznie rozsunęła się w 1989 roku, zespoły z zachodu zaczęły nas odwiedzać ze sporą bezwładnością. Pamiętam jak w 1992 roku przyjechał Procol Harum do Kongresowej. Radiowa Trójka tak pompowała ten koncert, jakby odwiedził nas niemal Pink Floyd, The Rolling Stones i Michael Jackson na wspólnym koncercie. Takie koncerty to było wydarzenie! Pamiętam również jak Piotr Kaczkowski w 1995 roku organizował autobusy jadące do Niemiec na King Crimson na trasę Thrak. Nie traktowałem tych wydarzeń z perspektywy możliwego współuczestnictwa. Słuchałem nocnych audycji w Trójce i przyjemność sprawiało mi samo słuchanie jak ludzie opowiadają jak smakowały im cukierki. Nie marzyłem na poważnie, że jestem w stanie wybrać się na takie eskapady. Uczeń liceum, z kieszonkowym ledwie starczającym na jedną płytę CD miesięcznie pod warunkiem, że będę jeździł do szkoły na gapę. Ponieważ równolegle trenowałem biegi – podejmowałem to ryzyko.

14 października 1995 roku (OMG! 30 lat temu!) do Polski przyjechał po raz pierwszy Peter Hammill. Oto jego setlista z Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy. Kilka utworów transmitowała Trójka, a Tomek Beksiński opowiedział o tym koncercie w taki sposób, że po 30 latach wciąż pamiętam jak spłycił mi się oddech, gdy Tomek opowiadał, jak publiczność czekała z brawami do samego końca, do finalnego wybrzmienia ostatniej nuty. Wtedy następowała feeria oklasków. To nie był tylko koncert. To było zjawisko.

Tamtego dnia coś się we mnie zagotowało to tego stopnia, że postanowiłem po raz ostatni opuścić koncert, który mógłby być koncertem mojego życia. O każdy kolejny walczyłem. I na na wiele z nich udało mi się pojechać.

Camel – 06.04.1997 – trasa „Harbour of Tears”

Czytaj dalej →

Pioneer A-400

To jest jeden z czterech muszkieterów według Reduktora Szumu. Cała czwórka to: NAD 3020 (produkowany od 1978 roku), Audiolab 8000A (1983), Musical Fidelity A1 (1985) oraz tytułowy Pioneer A-400 (1991). Wszystkie pochodzą mniej więcej z tej samej epoki, wszystkie były raczej budżetowymi wzmacniaczami i wykazywały się (podobno) neutralnością reprodukcji dźwięku na poziomie dużo droższej konkurencji. Dlatego przywykła do nich etykieta tzw. „giant killers”.

Pioneer A-400

Moja wędrówka po ścieżkach vintage audio na przełomie tysiącleci zaprowadziła mnie do NADa 3020, którego kupiłem wtedy za 200 zł i mam go do dziś. Audiolaba miałem tuż przed startem tego bloga, ale sprzedałem ponieważ dublował mi w pewnym sensie brzmienie Creeka 4040s2 i uznałem, że do tego drugiego sięgać będę częściej. Musical Fidelity A1… od 20 lat staram/starałem się go kupić, ale zawsze coś mi nie pasowało, albo moment, albo stan, albo odległość…. dosłownie kilka razy miałem go w koszyku, ale mózg nie wysłał sygnału do palca, aby nacisnął red button „kup teraz”. A Pioneera A-400 nawet nie chciałem mieć… Zadziałał tutaj bunt przed niespełnionymi PRL’owskimi marzeniami, aby mieć taką czarną wieżę, na 42 cm szeroką, składającą się z wielu klocków: wzmacniacz, magnetofon 3head, CD, tuner… Ile razy chodziłem do PEWEXU je oglądać: Sony, Technics i Pioneer – trzej królowie japońskiego audio, tak samo niedostępni jak BMW, Mercedes i Audi. Kupowałem wtedy za 1 dolara kasetę TDK A90 albo jak był lepszy miesiąc i więcej butelek znalazłem w rowie i oddałem do skupu to TDK SA90. I wracałam autobusem, albo wskakiwałem na tylne siedzenie Fiata 126p i wracałem do domu aby odpalić swoją Unitrę AT 9010.

Czytaj dalej →

Coś jest w tym Pioneerze SX-424…

Cały dzień słuchałem Sansui 1000X spiętego z Ditton 44. 1 listopada – muzyka ciszy. Niestety ani 357, ani stara Trójka nie grały takiej ciszy, żeby mogła grać u mnie non stop. Włączyłem więc archiwalną playlistę i grało… do sprzątania, rodzinnych rozmów, obiadu, deseru i kolacji.

Kiedy rodzina wyszła, słuchałem tego zestawu jeszcze trzy godziny. W końcu wstałem, żeby poprzepinać kable – pod ręką był JA-200 i Pioneery CS-53. Spiąłem, pomyślałem: „hmmm, to nie to„. Pokręciłem się po pokoju i choć bardzo nie chciało mi się już dziś niczego zmieniać, spojrzałem na ampli Pioneer SX-424

Pioneer SX-424

Czytaj dalej →

SANSUI 1000X – Green is the Colour

Sansui 1000X to wczesny amplituner tranzystorowy, ale jego charakter brzmieniowy pozostał ciepły i muzykalny.

Powyższy cytat wymyśliłem sam, ale mógłby on się znaleźć w każdej recenzji sprzętów audio z przełomu lat 60/70. Taki opis można tworzyć w ciemno, patrząc wyłącznie na rocznik recenzowanej konstrukcji. Można napisać tak np. o hybrydzie SABA Studio I, można pisać tak o Pionieerze SX-440 i wielu wielu innych sprzętach z czasów kiedy lampę wyparł tranzystor, a chwilę później pierwiastek Ge został wyparty przez Si.

Z pewnością były to ciekawe czasy. Dla mnie – zdecydowanie najciekawsze. Równolegle w muzyce, jak i technologii służącej do jej odtwarzania. Kiedy myślę o latach 1967-1975 to powiększają mi się źrenice. Muzyka wtedy była naprawdę ważna. Ogromne szczęście mieli Ci artyści, którzy mogli tworzyć w tych czasach. Dziś takie zespoły jak King Crimson, Genesis, EL&P, Yes, Jethro Tull, Yes byłyby niszą, raczej żaden z nich nie wypłynąłby w Mam Talent. Tak samo jak inżynierowie tacy jak Raymond Cooke, Vebjørn Tandberg, Olle Mirsh, Horst Klein czy Walter Hummel nie zakładaliby by firm z branży audio, ale pewnie byliby wybitnymi managerami w Intelu, OpenAI czy Atlassianie.

Czytaj dalej →

Happiness is easy

Wiesz, co jest najważniejsze?

Tytuł zdradza wszystko. Najważniejsze jest szczęście. W latach 80/90 kiedy słuchałem na Unitrze i Altusach wszystko było 'easy’, liczyła się tylko muzyka, byłem 0% audiofilem i 100% melomanem. Ale potem nastały lata ciemne, zapragnąłem lepszej jakości, ale szukałem tego co mi się podoba bardzo powoli. Ograniczał mnie szklany sufit, którego przez 20 lat nie potrafiłem przebić… można to opisać cytatem z piosenki The Doors – Unhappy Girl

Jesteś zamknięta w więzieniu Zbudowanym przez siebie samą.

To więzienie zbudowałem sam. A pojedyncze cegły w nim można ponumerować taką litanią kłamstw:

  • dobry sprzęt audio jest bardzo drogi
  • producenci audio z każdym rokiem produkują coraz lepszy sprzęt, bo na tym polega postęp
  • sprzęt vintage jest dużo gorszy od nowego, jego atuty są budowane wyłącznie na nostalgii
  • trzeba się na coś zdecydować i mieć w domu jeden wzmacniacz i jedne kolumny, bo przecież lepsze wypiera gorsze, więc po co trzymać coś czego się nie słucha?
  • inni wiedzą lepiej co Ci się ma podobać
  • trzeba bardzo dużo czytać, analizować fora, aby wiedzieć na co wydać pieniądze

Tak wyglądało 20 lat mojego życia:

  1. Wiecznie niezadowolony z tego co gra u mnie w domu, bo u innych gra jakby lepiej.
  2. Zmiany sprzętu bardzo rzadkie, poparte w 99% teoretyzowaniem na forach i czytaniu prasy, która również w 99%-tach jest niczym innym jak tubą reklamową.
  3. Jeden „starannie” wybrany wzmacniacz => jedne „starannie” wybrane kolumny.
  4. Szalona wiara, że zmiana „mikrododatków”, takich jak ułożenie sztućców na stole oraz stopień wykrochmalenia obrusa wpłynie na smak serwowanego dania.
  5. Finansowa frustracja…. postrzeganie samego siebie jako zbyt biednego na dobre HIFI, mimo wejścia w wydatki rzędu nowego samochodu niższej klasy prosto z salonu.

Natchnienie

Natchnęło mnie dziś, gdy siedziałem po kolana w kablach i przełączałem wzmacniacze/kolumny i docierały do mnie naprawdę ogromne różnice dźwięku we wzmacniaczach tej samej marki, z tych samych czasów. Lampa SABA Automatic gra inaczej niż Freudenstadt, a Studio IIA to jeszcze inny mroczny german. Ostatnie kilka lat przepinam i przepinam. Nie boję się powiększać stada, kupować i sprzedawać. Nie traktuję pojedynczego zakupu jako tego, który obligatoryjnie musi zmienić moje życie. Dopuszczam porażki, nietrafione zakupy, biorę margines na oszustów, których nie wyczuję wcześniej, oraz sprzęty „sprawne inaczej”.

Cały sukces, całe szczęście, polega na tym, że cały czas eksperymentujemy. Kupujemy, uczymy się, sprzedajemy. Znów kupujemy. I tak w kółko.

To jest istota tej zabawy.

Tyle, że da się ją uprawiać tylko na vintage. Bo tu cena pozwala na błąd, a błąd to najpiękniejsza forma nauki. Gdyby chcieć bawić się tak samo z nowym sprzętem, trzeba by mieć tyle pieniędzy, co Palikot w czasach, gdy jeszcze zamiast wyroków kolekcjonował wzmacniacze, a jego kolekcja audio naprawdę motywowała do głębszych wdechów i wydechów.

A tutaj właśnie nie o pieniądze tu chodzi!!

Vintage daje coś, czego nowoczesny rynek nie potrafi już sprzedać – finansową wolność eksperymentu. Można kupić za 200 zł coś co wygląda jak ze śmietnika (lub wręcz przeciwnie) i zagra tak, że kapcie spadają. A zestawy wzmak+kolumny do 1000 zł przy odrobinie cierpliwości i spostrzegawczości można złożyć naprawdę wyśmienite. Ba! Da się i do 500 zł!

Ale gdzie jest idealne brzmienie?

I może właśnie w tym jest cały sens. Nie w tym, żeby znaleźć „idealne” brzmienie, tylko żeby co jakiś czas powiedzieć do siebie to niecenzuralne „jprd znów jest inaczej!!”. Cała feeria niemieckich wzmacniaczy, angielskich kolumn, Skandynawia, Niderlandy i oczywiście Japonia.

I wtedy, gdzieś pomiędzy legendarnym szumem tranzystorów germanowych a delikatnym trzaskiem przełącznika, przychodzi ta prosta myśl:

Happiness is easy.

Szczęście w audio, to możliwość smakowania, możliwość przełączania kabli. Szczęście to nie dążenie do idealnego, jednego zestawu. Szczęście to muzyczna podróż. Ale ta podróż nie ma końca… bo tam, gdzie wydaje Ci się, że dalej nic już być nie może, okazuje się, że nic podobnego – dalej jest Twoja ciekawość.

H to He Who Am The Only One (CPK session no. 6)

Po kilku dniach słuchania Freudenstadt + kolumn z zestawu zapragnąłem przyciemnić nieco dźwiękowy pejzaż i wytargałem z garażu SRI-16 (btw. czy ktoś wie czym różni się SRI-16 od SRI-18??). Jeden z moich dwóch egzemplarzy, który w trakcie podróży został przez kuriera potraktowany rzutem narożnikiem w beton. Zdjąłem więc obudowę i niedzielne popołudnie spędziłem z klejem do drewna, kitem w kolorze czereśni, papierem ściernym i olejem do drewna. A SABY słuchałem na golasa…. tzn SABA była bez obudowy 🙂

Czytaj dalej →